Po Kaczyńskim mogą przyjść bardziej autentyczni populistyczni liderzy z blokowisk. A zabawa eleganckiego milionera Morawieckiego czy obłego Dudy w przaśną kibolską godność na pewno im się nie spodoba, bo oni pierwsi zauważą jej fałsz. Właściwie pierwsi padną ofiarą tego fałszu – pisze Cezary Michalski. Tryumf populizmu nie spowoduje Apokalipsy od razu. Otwiera jednak ścieżkę do globalnego konfliktu wszystkich ze wszystkimi. Najpierw fałszywie ośmiela nadzieje, a kiedy nie może ich zrealizować, wskazuje kozły ofiarne – liberałów, imigrantów, sąsiadów, „nadmiernie wyzwolone kobiety”, homoseksualistów. Świat, w którym narodowe i religijne populizmy zapanują bez reszty, badacze polityki już nazwali „nowym Średniowieczem”.
Najbardziej tragicznym wydarzeniem w najnowszej historii Wielkiej Brytanii był brexit, do którego doprowadzono pod wymyślonym przez Dominika Cummingsa kłamstwem o „odzyskaniu kontroli”. Już dziś, na parę miesięcy przed ostatecznym opuszczeniem UE, Wielka Brytania całkowicie utraciła kontrolę nad sobą. Pozbawiona minimalnej choćby osłony Unii jest całkiem swobodnie rozszarpywana przez większe i małe rekiny globalizacji – chińskie, rosyjskie i te z zaplecza Donalda Trumpa.
Najbardziej komicznym wydarzeniem pięcioletnich już rządów Prawa i Sprawiedliwości w Polsce był z kolei Mateusz Morawiecki (wówczas jeszcze „tylko” wicepremier, minister finansów i minister rozwoju) zajeżdżający w listopadzie 2016 roku pod warszawską giełdę prototypem „polskiego” samochodu wyścigowego Arrinera Hussaryua GT. Jego przyboczna, Jadwiga Emilewicz, w tamtych czasach jeszcze tylko wiceminister rozwoju, powiedziała wtedy dziennikarzom: „wszystko, co najlepsze mamy w Polsce, zamknięte zostało w tym samochodzie”.
Istotnie, w „nowym polskim husarzu” – jak zdążyła go nazwać PiS-owska propaganda – zamontowano 8-cylindrowy silnik General Motors, skrzynię biegów Hewland, system ABS Bosch, wspomaganie kierownicy Woodward EPAS, fotel Corbeau, wyświetlacz Cosworth.
Na początku 2020 roku, czyli blisko cztery lata po rajdzie Morawieckiego pod giełdę, media biznesowe podały, że spółka, którą wówczas tak efektownie promował, zajęła się inwestowaniem w konopie, ogłaszając jednocześnie, że projekt produkcji samochodu wyścigowego został „zamrożony”, najpewniej na zawsze. Tak jak budowa promu, pod który stępkę uroczyście położył Mateusz Morawiecki w 2017 roku. W przypadku „polskiego husarza” udział Morawieckiego w promocji przedsięwzięcia wynikał jeszcze z typowego dla niego cwaniactwa, w tym wypadku przybierającego formę towarzyskiej wymiany usług. Znaczącym udziałowcem spółki mającej wyprodukować „polskiego husarza” był bowiem Tomasz Swadkowski, który przez wiele lat bardzo blisko współpracował z Matuszem Morawieckim w banku BZ WBK. Zasługiwał zatem na pomoc w postaci promocji własnego biznesu przy użyciu wszystkich insygniów polskiego państwa.
W ustach Morawieckiego argumenty „narodowe” pojawiały się przez te pięć lat w momentach najbardziej nieoczywistych, np. przy okazji ogłaszania, że Daimler, Chrysler, Toyota czy Bombardier zbudują w Polsce nowe montownie. Zazwyczaj w specjalnych strefach gospodarczych, czyli za cenę dumpingu podatkowego i dotacji z budżetu polskiego państwa. Rządy Prawa i Sprawiedliwości nie zatrzymały też migracji Polaków do Anglii i Niemiec, a także Ukraińców do Polski, bo zatrzymać nie mogły. Lekko spowolniła tę migrację globalna pandemia koronawirusa, ale uznać to wydarzenie za wynik celowych działań Kaczyńskiego i Morawieckiego nie sposób, nawet gdyby się było zwolennikiem najbardziej szalonych teorii spiskowych.
Nie sposób też skokowo podnieść pensji minimalnej w Polsce bez zniszczenia polskiego biznesu. A jednocześnie nie sposób znaleźć wystarczającej liczby pracowników za naszą pensję minimalną bez otwarcia polskiego rynku pracy na miliony robotników ze Wschodu.
Czy jednak faktyczna bezradność wobec globalizacji opakowana w kłamstwo o „odzyskanej kontroli, sprawczości i sile” nie jest ostatecznie w polityce skuteczniejsza od mantry liberalnych elit, że „nie ma alternatywy”? Mantry faktycznie realistycznej, bliższej prawdy, ale niemobilizującej, niedającej nadziei. Poza tym to, co jest dla jednych komiczne – jak ten „husarz” z silnikiem General Motors i hamulcami Bosha, którego producent porzucił dla inwestycji w konopie – dla innych staje się ziarenkiem nadziei.
Od wielu klasycznych oportunistów z mediów, z banków, z biznesu można w nieco mniej publicznych rozmowach (których Ziobro z Kamińskim być może nie podsłuchują) usłyszeć, że „Kaczyński to stary piernik marzący o etatyzmie z epoki wczesnej Sanacji, ale przecież Morawiecki i Emilewicz nie zniszczą kapitalizmu w Polsce”.
Co najwyżej założą na niego husarskie skrzydełka, ubiorą w patriotycznego t-shirta, ochrzczą z udziałem ojca Rydzyka machającego kadzidłem i odbierającego za tę posługę swoje kapitalistyczne profity i dotacje od państwa.
Wyobraźmy sobie bowiem np. montownię Mercedesa otwartą za kilka lat w państwie zrealizowanej narodowej rewolucji. Przesuwająca się taśma, która wyglądałaby pewnie tak samo w Polsce pod władzą PO, PSL-u czy nawet SLD. Globalna korporacja korzystająca z tych samych ulg podatkowych i dopłat z budżetu państwa, żeby nie przeniosła się do Czech, na Słowację, na Węgry, gdzie „narodowi” „godnościowi” populiści używają dokładnie tych samych instrumentów wabienia zachodnich inwestycji. Przy taśmie średnio wykwalifikowani młodzi narodowcy pracujący za średnie pensje (które i tak są rajem w porównaniu z pensjami miliona Ukraińców pracujących na czarno). Tyle że wszyscy w koszulkach „żołnierzy wyklętych”, bo w okrzepłym państwie PiS zachodni właściciel zgodzi się chętnie na taki dress code.
W halach montażowych głośniki, z których dobiega program Radia Maryja ogłaszającego wciąż nowe tryumfy i przewagi „Polski białej i katolickiej”.
Ale co w tym złego? Jeśli nie mamy rzeczywistych pomysłów na odwrócenie globalizacji, łagodźmy jej ból przynajmniej narodową dumą, mocarstwowym językiem. Na wzór tego, jakim Putin karmi obywateli Rosji, żeby zapomnieli, iż ich kraj także pod jego władzą pozostaje zacofanym, nawet jeśli surowcowym i atomowym molochem.
To jest faktyczna odpowiedź Kaczyńskiego, Morawieckiego, Emilewicz (tyle że bez rosyjskiej ropy, gazu i rakiet będąca zaledwie farsowym powtórzeniem kłamstwa Putina), którzy żadnej realnej alternatywy dla globalizacji nie znają. Może nawet w żadną nie wierzą.
Ludzie znający Mateusza Morawieckiego z czasów wspólnej z nim pracy w społeczno-gospodarczej radzie przy Donaldzie Tusku mówią, że kiedy doradzał Bieleckiemu i Tuskowi w sprawach pieniędzy i banków, był najbardziej cyniczny ze wszystkich doradców i zauszników. Liczyła się dla niego tylko strata i zysk, nie wierzył w faktyczną zmianę logiki globalizacji ani w sektorze finansowym, ani w żadnym innym. Oczy wilgotniały mu dopiero przy tematach „polskich obozów koncentracyjnych”, „obrony narodowego wizerunku”. A plotka głosi, że każdego 1 sierpnia zaczynał abstynencję od alkoholu trwającą dokładnie 63 dni, „w hołdzie bohaterom Powstania”. Więc to, co zostało dzisiaj użyte do manipulowania ludem, Morawiecki zastosował wcześniej do manipulowania samym sobą.
Gorycz bycia „banksterem” zarabiającym co prawda trzysta tysięcy złotych miesięcznie, ale pracującym dla bezdusznej maszyny globalizacji, osładzał sobie fantazjowaniem na temat polskości uciśnionej, Polski jako wiecznej ofiary, której dopiero on przywróci kiedyś potęgę i godność.
Tusk ze swoim zimnym komunikatem: „żadnych wizji, panowie, wizje to się ma przy gorączce, naszym obowiązkiem jest zapewnienie Polakom ciepłej wody z kranu, a przede wszystkim społecznego pokoju” – był dla Morawieckiego jako szef nie do zniesienia. Natomiast Kaczyński? On takich niedojrzałych chłopców, cynicznych w sprawach kasy, a jednocześnie spragnionych misji i przygód zjadał na śniadanie, brał do siebie na Nowogrodzką, gdzie przy dobrym winie przedstawiał się im jako nowy Piłsudski. A ich samych wyposażał w „misję”, ubierał w harcerskie mundurki i wypuszczał na front. Ale znowu, co w tym złego, żeby w świecie kapitalistycznej globalizacji podnosić sobie ducha niewinnym kłamstwem nacjonalizmu? O ile rzeczywiście jest ono niewinne.
Faktyczna cena populizmu
Największym ryzykiem władzy populistów jest ich nieudolność. Nawet Morawiecki, populista dość wyjątkowy, jest może profesjonalistą PR-u (kierowany przez niego bank BZ WBK miał najbardziej imponującą kampanię reklamową z Depardieu, Banderasem i Chuckiem Norrisem), ale jako twórca polityki gospodarczej poniósł totalną klęskę.
Kto bowiem obrywa dziś w Polsce na dumie narodowej, a kto na niej zarabia?
Cieniem montowni otwieranych przez największe rekiny globalizacji są dane na temat zapaści inwestycyjnej w polskim biznesie (zapaści już przed pandemią, dla której koronawirus w propagandzie PiS-u stał się tylko alibi). Z kolei firma Bisnode Poland, dysponująca największą bazą danych dotyczących inwestycji zagranicznych w Polsce, już w 2017 roku alarmowała o skokowym spadku liczby nowych małych i średnich firm zachodnich wchodzących do Polski. A to one generują więcej miejsc pracy i więcej podatkowych dochodów dla budżetu państwa, niż wielkie korporacje korzystające z budżetowych dotacji i ulg.
Podobnie wygląda statystyka rodzajów spółek zagranicznych wyprowadzających się z Polski. Władza PiS wcale nie wystraszyła „spekulantów” czy „banksterów”, ale te biznesy, na których obecności polskiemu państwo powinno najbardziej zależeć: z obszaru produkcji przemysłowej i – co może najsmutniejsze – działalności naukowo-technicznej.
Jednak kłamstwo o „odzyskanej godności”, ukrywające faktyczną bezradność populistycznej władzy wobec patologii globalizacji, stwarza też ryzyko czysto polityczne.
Morawiecki po dziesięciu latach pracy na kierowniczych stanowiskach w globalnym sektorze bankowym, a także po paru niezwykle udanych rodzinnych inwestycjach w nieruchomości, m.in. kościelne, stał się milionerem. Dla niego polityka i jej godnościowe zabawy są dodatkową rozrywką. On swojego prywatnego bogactwa przez to nie straci, nawet nie zaryzykuje. A jak w Polsce zacznie się kryzys czy wojna, swoje dzieci będzie mógł bezpiecznie wyekspediować do Londynu, gdzie ostatecznie trafiają dzieci wszystkich oligarchów – tych liberalnych i tych populistycznych.
Tymczasem młodzi narodowcy i kibole z blokowisk, którym Kaczyński, Duda, Morawiecki, Ziobro obiecują „godność” za pomocą samochodu „Hussarya”, albo jeszcze gorzej – za pomocą prawa do tłuczenia kobiet na „patriotycznych marszach” i do jeżdżenia „katolickimi” furgonetkami z napisami zrównującymi homoseksualistów z pedofilami – poza rozbudzoną w nich w ten dziwny sposób nadzieją na wielkość nie mają żadnej rezerwy finansowej, żadnej rezerwy wykształcenia.
Śmieciowe rozdawnictwo PiS-u – program 500 plus osłaniający program pięćdziesięciu tysięcy plus, pięciuset tysięcy plus, a czasami nawet pięciu milionów plus trafiających ze spółek skarbu państwa do nowych oligarchów z PiS, Solidarnej Polski czy partii Gowina – tylko ich rozsierdzi.
Po Kaczyńskim, który próbuje tym wszystkim zarządzać na zimno, cynicznie, mogą przyjść bardziej autentyczni populistyczni liderzy z blokowisk (Ziobro ma nadzieję stanąć na ich czele, ale nie wiadomo, czy nawet jemu się uda). A zabawa eleganckiego milionera Morawieckiego czy obłego Dudy w przaśną kibolską godność na pewno im się nie spodoba, bo oni pierwsi zauważą jej fałsz. Właściwie pierwsi padną ofiarą tego fałszu.
Tryumf populizmu nie spowoduje Apokalipsy od razu. Otwiera jednak ścieżkę do globalnego konfliktu wszystkich ze wszystkimi. Najpierw fałszywie ośmiela nadzieje, a kiedy nie może ich zrealizować, wskazuje kozły ofiarne – liberałów, imigrantów, sąsiadów, „nadmiernie wyzwolone kobiety”, homoseksualistów. Świat, w którym narodowe i religijne populizmy zapanują bez reszty, badacze polityki już nazwali „nowym Średniowieczem”.
Co to właściwie oznacza? Wcale nie koniec globalizacji czy zniknięcie kapitalizmu, który stanie się co najwyżej trochę „nieliberalny”. Już dziś nauczył się współżyć z chińską partią komunistyczną.
„Nowe Średniowiecze” to powrót dawnych wojen religijnych i czystek etnicznych, tyle że z użyciem najnowocześniejszych technik masowej zagłady. To stara dobra Inkwizycja, tyle że mająca do swojej dyspozycji nowoczesne narzędzia inwigilacji.
To współczesne masowe media, a także Internet i media społecznościowe, jako narzędzia napędzania międzywyznaniowej i międzyetnicznej nienawiści nieporównanie skuteczniejsze, od dawnej plotki na temat „rytualnego mordu” przekazywanej sobie z ust do ust.
Taka jest prawdziwa cena populistycznej obietnicy – kłamstwa ukrywającego bezradność.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”
Zdjęcie główne: Jarosław Kaczyński, Fot. Flickr/Sejm RP/Aleksander Zieliński, licencja Creative Commons