Paweł Adamowicz za swój wolontariat dla WOŚP zapłacił własnym życiem. Stanisław Karczewski za swój „wolontariat” zażądał od polskiego państwa (i dostał) 400 tysięcy złotych (plus pensja senatora). Tak wygląda różnica pomiędzy cywilizacją zachodnią a cywilizacją Kaczyńskiego – pisze Cezary Michalski

Paweł Adamowicz i Stanisław Karczewski – dwie różne definicje „wolontariatu”

Polityczny konflikt w Polsce już dawno przekroczył granice sporu pomiędzy partiami i coraz bardziej przypomina wojnę cywilizacji. W tej wojnie różnią się nie tylko poglądy czy interesy, ale nawet pojęcia i język, przy których użyciu owe poglądy czy interesy są wyrażane.

Weźmy na przykład termin „wolontariat”. Od pierwszych dni swoich rządów prawica wypowiedziała wojnę Owsiakowi (i formule wolontariatu reprezentowanej przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy).

Owsiakowi i WOŚP zarzucano demoralizowanie młodzieży, chciwość, używanie pojęcia „wolontariatu” do gromadzenia osobistego majątku. W przypadku Owsiaka i WOŚP były to zarzuty fałszywe, jednak PiS-owska kampania nienawiści zebrała swoje żniwo.

Doprowadziła do zamordowania Pawła Adamowicza – właśnie jako przyjaciela i wolontariusza WOŚP, w dniu finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Reklama

Jednocześnie cywilizacja Kaczyńskiego zaproponowała własną definicję „wolontariatu”, której najlepszą personifikacją jest Stanisław Karczewski – senator Prawa i Sprawiedliwości, do niedawna marszałek Senatu z ramienia tej partii, jeden z najbliższych współpracowników prezesa PiS. Totalnie i bezwarunkowo przez Kaczyńskiego osłaniany, kiedy wychodziły na jaw kolejne przykłady jego chciwości i swobody w traktowaniu publicznych pieniędzy.

Stanisław Karczewski sam zdefiniował się jako „wolontariusz”. „Wolontariat” oznaczał dla niego wzięcie bezpłatnego urlopu w szpitalu, w którym wcześniej pracował (żeby pobierać pensję senatora, plus rządowa willa, plus podróże itd.). Następnie „wolontariat” oznaczał dla Karczewskiego zatrudnienie się w tym samym szpitalu (i nie tylko tam) na płatne umowy-zlecenia, z których zarobił 400 tysięcy złotych. Cały czas jako „wolontariusz”, cały czas na „urlopie bezpłatnym”, cały czas pobierając z Senatu RP pensję oraz „wziątki”.

Karczewski realizował konsekwentnie tę PiS-owską formułę „wolontariatu” pomimo negatywnej opinii Ministerstwa Zdrowia i Głównego Inspektora Pracy.

Paweł Adamowicz za swój wolontariat dla WOŚP zapłacił własnym życiem. Stanisław Karczewski za swój „wolontariat” zażądał od polskiego państwa (i dostał) 400 tysięcy złotych (plus pensja senatora i „wziątki”). Tak wygląda różnica pomiędzy cywilizacją zachodnią a cywilizacją Kaczyńskiego.

Afera Banasia, czyli świat poza prawem

Podobnie fundamentalne znaczenie dla wojny pomiędzy cywilizacją Kaczyńskiego a cywilizacją zachodnią (opartą na prawie) ma afera Mariana Banasia. Ponieważ Banaś, jeszcze jako kandydat na szefa NIK, był człowiekiem Kaczyńskiego, wskazanym i osłanianym przez Kaczyńskiego, zatem we właściwym czasie (kiedy jeszcze można go było zatrzymać) nie zadziałały wobec niego służby, prokuratura, jakiejkolwiek instytucje kontrolne czy prześwietlające kandydatów do najwyższych stanowisk w państwie.

Nawet kiedy niezależne media upubliczniły informację o tym, że Banaś zarabiał wynajmując swoją kamienicę znanym gangsterom zajmującym się sutenerstwem, Kaczyński nadal za niego ręczył, więc wszyscy posłowie PiS powtarzali, że jest on kryształowo uczciwym patriotą.

Kiedy niezależne media upubliczniły kolejne fakty – już nie tylko o zarabianiu dzięki gangsterom-sutenerom, ale także o nieprawidłowościach w oświadczeniach majątkowych Banasia oraz o nieprawidłowościach w Ministerstwie Finansów i skarbówce, w pionach podległych Banasiowi – Kaczyński wreszcie wycofał poparcie, a PiS przestało go bronić. Kiedy straty wizerunkowe zaczęły się przekładać na „vox populi”, czyli na sondaże, Kaczyński i PiS spróbowali nawet namówić Banasia do dymisji.

Ponieważ jednak w cywilizacji Kaczyńskiego prawo nie działa wobec ludzi władzy (nie działało, kiedy należało Banasia skontrolować i powstrzymać), wobec tego również przy próbie odwołania Banasia Kaczyński i PiS musieli działać poza prawem. Pojawiły się groźby, na które Banaś również odpowiedział groźbami (ma teczki na PiS, tak jak ma je Ziobro), a następnie syn Banasia został wyrzucony z kontrolowanego przez PiS państwowego Banku Pekao SA.

W cywilizacji Kaczyńskiego zatrudnienie w państwowych firmach jest traktowane jako nagroda za wierność wobec ojca chrzestnego, a wyrzucenie jako kara lub wyraz niełaski. W ten sposób jak Banaś i Kaczyński porozumiewają się pomiędzy sobą podrzędni mafiozi –

szantażując się posiadanymi przez siebie papierami, uderzając w siebie nawzajem za pośrednictwem dzieci i innych członków rodziny, trując sobie wzajemnie psy lub pozbawiając głów ulubione wierzchowce.

Do cywilizacji Kaczyńskiego należy też bez wątpienia

nowy Piotrowicz PiS-u, czyli poseł Marek Ast,

który po orzeczeniu Sądu Najwyższego w sprawie Izby Dyscyplinarnej SN i KRS-u powiedział mediom, że „jest to tylko opinia grupy sędziów, którzy się tam spotkali”. Podobnie ludzie reprezentujący cywilizację Kaczyńskiego mówili o wyrokach Trybunału Konstytucyjnego, kiedy jeszcze w Polsce istniał. „Opinia grupy sędziów, którzy się tam spotkali” to zresztą pewna możliwa definicja każdego wyroku czy orzeczenia sądu wydanego przecież po spotkaniu się sędziowskiego składu i zgodnego z opinią jego członków. W cywilizacji Kaczyńskiego ta definicja może zatem służyć do przekreślania wszystkiego, co postanowi każdy niezawisły sąd.

Wciąż mamy wybór

Co robić w sytuacji wojny cywilizacji? Porównać standardy obu ścierających się ze sobą cywilizacyjnych formacji i po prostu wybrać. Ale musi być wybór. Szczęśliwie w momencie, kiedy cywilizacja Kaczyńskiego pokazuje wszystkie swoje standardy, definicję „wolontariatu”, jakość własnych kadr, stosunek do prawa, Platforma Obywatelska po raz pierwszy od dawna dysponuje zarówno narzędziami, jak też twarzami, które wybór Polakom umożliwiają.

Senat jest takim narzędziem, a Tomasz Grodzki jest twarzą. Także dwoje kandydatów w platformerskich prawyborach daje możliwość wyboru pomiędzy Andrzejem Dudą (który bez wątpienia należy do cywilizacji Kaczyńskiego) a ludźmi reprezentującymi zachodnią cywilizację opartą na prawie.

I w przeciwieństwie do Dudy będą bronić konstytucji oraz wynikających z niej praw wszystkich polskich obywateli, bo mają charakter.

Od Tomasza Grodzkiego, Jacka Jaśkowiaka i Małgorzaty Kidawy-Błońskiej zależy dziś zatem – przynajmniej na planie czysto politycznym – to, czy Polacy poczują, że nie są skazani na życie w cywilizacji Kaczyńskiego.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Jarosław Kaczyński, Fot. Flickr/Kancelaria Senatu/M. Józefaciuk, licencja Creative Commons

Reklama