Cała polityczna gra Kaczyńskiego jest próbą doprowadzenia do tego, aby w Polsce było jak na Węgrzech. Aby najsilniejsza centrowa formacja opozycyjna, jaką jest PO, została zniszczona, a opozycja składała się – jak na Węgrzech – z kilku konkurujących ze sobą i pokłóconych wzajemnie formacji, od „czystej lewicy” po „czysty narcyzm” – pisze Cezary Michalski. Narcyzi i idioci (w opozycji, wokół opozycji, w mediach) Kaczyńskiemu w realizacji tego planu pomagają.
Rozporządzenie unijne wiążące pieniądze z nowego budżetu UE dla krajów członkowskich z przestrzeganiem przez te kraje praworządności pozostało bez zmian, a Morawiecki i Orbán wycofali weto, bo ich kraje nie przeżyłyby bez unijnych miliardów, a oni sami nie przeżyliby politycznie bankructwa swoich krajów.
Komentarz do rozporządzenia przypomina, że chodzi w nim przede wszystkim o praworządność w aspekcie dotyczącym prawidłowego wykorzystania środków unijnych (co było oczywiste od samego początku), a także, iż decydujący głos w ustalaniu tego, czy w danym kraju członkowskim doszło do naruszenia zasad praworządności, ma unijny Trybunał Sprawiedliwości – co dla wszystkich znających zasady działania Unii Europejskiej było oczywiste.
Reszta jest PR-ową pianą, która ma sprzedać „wycofanie się na z góry upatrzone pozycje” jako sukces.
Kiedy Jarosław Kaczyński mówi w najnowszym wywiadzie dla „Gazety Polskiej”, mającym propagandowo osłonić ten manewr, że „to porozumienie jest jak szabla, której w razie ataku na nas będziemy mogli użyć”, wie, że
w realnej polityce europejskiej komentarz do rozporządzenia jest jedynie drewnianą szabelką, za pomocą której on sam może szarżować, spinając ostrogami swego konika na biegunach, co najwyżej w korytarze Nowogrodzkiej i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Jeśli Kaczyński dostał do ręki jakąś realną polityczną broń, są to oczywiście miliardy euro, które ma zamiar wykorzystać w polityce wewnętrznej – rozrzucając je lekką ręką po grupach elektoratu, które zapewniają mu władzę, a także pozwalając uwłaszczać się na tych pieniądzach działaczom PiS, Solidarnej Polski, Porozumienia Gowina i kupowanym na wszelki wypadek graczom rezerwowym w rodzaju piątki Kukiza. Po to, aby zachować kontrolę nad coraz bardziej zgrzytającą koalicją.
Ale nawet takie wykorzystanie unijnych pieniędzy w doraźnej politycznej grze będzie trudniejsze, ponieważ rozporządzenie wiążące unijne pieniądze z praworządnością ma właśnie utrudniać wydawanie unijnych pieniędzy raczej na inwestycje w partię rządzącą, zamiast na inwestycje w państwo. A ono weszło w życie i będzie stosowane, podczas gdy Kaczyński i Orbán nie będą mieli do dyspozycji pistoletu budżetowego weta, bo zarówno budżet, jak i Fundusz Odbudowy zostaną już uruchomione w stosunku do wszystkich krajów członkowskich UE.
Podczas gdy Kaczyński, Morawiecki, Ziobro dostaną unijne miliardy, które uważają za swoją własność, dopóki nie natrafią na procedury kontrolne UE, to drugą część pieniędzy z unijnego budżetu dostaną bezpośrednio samorządy – czyli miasta, gminy i województwa nierządzone przez PiS, które PiS usiłował zagłodzić.
W czasie pierwszej kadencji rządów PiS Kaczyński i Morawiecki próbowali przejąć pieniądze przyznane przez Unię miastom, gminom i województwom, kiedy jednak Unia zagroziła odebraniem wszystkich tych funduszy, musieli się z tego wycofać.
Jeszcze inna część unijnych pieniędzy trafi do organizacji pozarządowych, które dzięki temu także przetrwają, pomimo tworzenia przez prawicowy rząd scentralizowanego systemu, w którym pieniądze miały trafiać wyłącznie – jak w Rosji czy na Białorusi – do organizacji pozarządowych sprzyjających władzy i zaakceptowanych przez władzę.
Unia nie obali Orbána i Kaczyńskiego
Nie miejmy jednak złudzeń – jeśli w wewnętrznej politycznej walce demokratyczna i prozachodnia Polska lub Węgry pokonają Kaczyńskiego i Orbána, Unia z radością przyjmie ponownie oba nasze kraje do grona państw współdecydujących o jej kształcie i polityce.
Jeśli jednak w naszych wewnętrznych politycznych wojnach wygrają Kaczyński i Orbán, Niemcy, Francja, Holandia i inne kraje krystalizującego się coraz wyraźniej unijnego rdzenia będą obsługiwać Orbána i Kaczyńskiego (Ziobrę, Morawieckiego, Błaszczaka, Dudę…) na minimalnym poziomie, chcąc mieć na wschód od prawdziwej Unii przynajmniej w miarę stabilną strefę buforową, gdzie niemieckie montażownie i hurtownie będą mogły pracować jak najspokojniej i obdarzone jak największymi przywilejami.
Jednocześnie jednak Polska i Węgry będą coraz bardziej wypychane z grona krajów decydujących o faktycznym kształcie tej prawdziwej Unii.
I to w kluczowym momencie, kiedy w odpowiedzi na epidemię rozstrzyga się nowy kształt Unii – bardziej zintegrowanej, sprawniejszej, definiującej nowe wspólne polityki, od zdrowotnej i finansowej, aż po obronną.
Unia Europejska – wbrew temu, co kłamią na jej temat jej prawicowi wrogowie, ale także niektórzy jej lewicowi entuzjaści – nie jest Układem Warszawskim. Nie ma czołgów i czołgów nie przyśle po to, żeby bronić przegranych w naszych wewnętrznych politycznych czy ideologicznych wojnach. Unia jest ponadnarodową organizacją żmudnie budującą wspólną europejską tożsamość w globalizującym się świecie. Wstępowały do niej – i były do niej przyjmowane – państwa i społeczeństwa, które wcześniej, na drodze wewnętrznego suwerennego wyboru, zgodziły się na liberalno-demokratyczny konsensus, w którym mieści się trójpodział władz, czyli niezawisłość sądów, państwo prawa, gospodarka rynkowa, prawa człowieka, podstawowe prawa jednostek i mniejszości.
Jeśli jakieś państwo przestaje ten konsensus uznawać, bo jakieś społeczeństwo waha się w swoim wyborze lub jest głęboko podzielone, Unia Europejska nie będzie wysyłać czołgów, bo ani czołgów nie ma, ani na czołgach nie była zbudowana.
Na razie trochę nie wie, co zrobić z rządami – które tak jak rząd PiS-u czy rząd Fideszu na Węgrzech – łamią zobowiązania, które przyjęły na siebie ich państwa i społeczeństwa wchodząc do UE.
Konflikt Kaczyńskiego z Brukselą, który będzie toczył się nadal, rozpoczynający się konflikt Kaczyńskiego z Ameryką Bidena, pokazują tym, którzy mają oczy, że Kaczyński zagraża Polsce, czyni Polskę samotną – wobec Rosji, wobec Chin, wobec globalizacji.
Jednak to nie Biden i nie Komisja Europejska odsuną Kaczyńskiego od władzy, ale Polacy, albo też Polacy go u władzy pozostawią.
W tym kontekście żałosny był list opozycji węgierskiej, która – kiedy wycofanie weta było już oczywiste – wyraziła rozgoryczenie wobec Unii, że da Orbánowi pieniądze. Było to żałosne jak skarga kiepskiego ucznia, który wcześniej nie odrobił żadnego domowego zadania.
Węgierska opozycja to dzisiaj (nie licząc Jobbiku, który jest dla Fideszu taką „opozycją” jak Konfederacja dla PiS-u), dwie całkiem spore partie centrolewicowe, których liderzy tak ambitnie konkurują ze sobą, że na walkę z Orbánem nie starcza im czasu. Do tego dochodzi jedna całkiem spora partia centrowa, dwie nieco mniejsze, ale dorównujące sobie wzajemnie siłą i krzykliwością partie Zielonych.
Jest na Węgrzech nawet Partia Psa z Dwoma Ogonami, która ma całkiem spore poparcie – między 2 a 3 procent. Czyli tyle, co np. partia Razem zanim Czarzasty nie wprowadził na listach SLD do Sejmu szóstki jej posłanek i posłów, która
teraz pod wodzą Zandberga regularnie wspiera PiS w każdej inicjatywie podniesienia podatków, akcyzy czy opłat (często występując przeciwko reszcie klubu Lewicy).
Węgierska Partia Psa z Dwoma Ogonami współpracuje z partiami krasnali w paru państwach Europy Zachodniej, znana jest z zabawnych akcji ulicznych, graffiti i memów, a jej członkowie i sympatycy to młodzi budapeszteńscy hipsterzy (w swoim mniemaniu raczej „lewicowi”), którzy dzięki osłonie i pieniądzom rodziców wciąż jeszcze nie odkryli (po paru kadencjach rządów Orbána, sic!), że nie żyją w Central Parku albo na Rive Gauche, ale w kraju, którego standardy polityczne zbliżają się do Białorusi, a którego najbliższym sojusznikiem w dziedzinie energetyki czy przemysłu obronnego staje się Rosja Putina.
Dzięki takiej strukturze węgierskiej opozycji demokratycznej Fidesz, przy zagospodarowaniu przez siebie całej antyunijnej, antyliberalnej i coraz bardziej antydemokratycznej części węgierskiego społeczeństwa, mając pomiędzy 45 i 50 proc. poparcia, ma zazwyczaj większość konstytucyjną i kontroluje wszystkie istotne instytucje społeczne – od gospodarki, poprzez sądy, skończywszy na mediach.
Oczywiście nawet zjednoczona opozycja węgierska miałaby dzisiaj problemy z odsunięciem Orbána od władzy, bo przebudował on już Węgry w tym samym kierunku, w którym Polskę przebudowuje Kaczyński.
Jednak dla opozycji tak podzielonej i zachowującej się w taki sposób jak opozycja węgierska pokonanie Orbána w ogóle jest niemożliwe, a zwalanie winy na „miękkość Unii” staje się ostatnim żałosnym alibi.
Cel Kaczyńskiego – zniszczyć polityczne centrum
Cała polityczna gra Kaczyńskiego jest próbą doprowadzenia do tego, aby w Polsce było jak na Węgrzech. Aby najsilniejsza centrowa formacja opozycyjna, jaką jest PO (i kolejne tworzone wokół niej koalicje), została zniszczona, a opozycja składała się – jak na Węgrzech – z kilku konkurujących ze sobą i pokłóconych wzajemnie formacji, od „czystej lewicy” po „czysty narcyzm”. Mających kilku- lub maksymalnie kilkunastoprocentowe poparcie, niezdolnych do zatrzymania Kaczyńskiego na drodze do autorytaryzmu i także narzekających na Unię Europejską, że jest zbyt „miękka”, aby Kaczyńskiego obalić.
Narcyzi i idioci (w opozycji, wokół opozycji, w mediach) Kaczyńskiemu w realizacji tego planu pomagają.
Pomagają mu też poczciwi celebryci powtarzający z marsowymi minami (jak np. goście i gospodarz niebywałego pod tym względem programu „Drugie śniadanie mistrzów”), że „stracili zainteresowanie dla opozycji parlamentarnej, bo Kaczyńskiego można obalić tylko na ulicy” (podczas gdy
na ulicy nie ma już nikogo, kto mógłby tę władzę obalić, bo „rozwścieczone tłumy” zbierają się już wyłącznie w relacjach paru niepisowskich gazet).
W ciągu ostatnich pięciu lat zero-jedynkowo udało się poprowadzić opozycję wspólnie do wyborców senackich i wybory senackie to jedyne wybory, które w ciągu ostatnich pięciu lat opozycja zero-jedynkowo z PiS-em wygrała.
Ale jest też oczywiście problem z partią centrum. Platforma Obywatelska była przez minione pięć lat największym zagrożeniem dla PiS-u właśnie jako partia centrum. Właśnie jako partia centrum zdołała zbudować wokół siebie koalicję, która odebrała PiS-owi władzę w Senacie. Właśnie jako partia centrum wystawiła w wyborach prezydenckich Rafała Trzaskowskiego, który zdołał zebrać największy elektorat prodemokratyczny i prozachodni od 2015 roku. Zatem właśnie jako partię centrum Kaczyński postanowił Platformę Obywatelską zniszczyć. Temu służyło rozpętanie przez niego wojny kulturowej, która zmobilizowała elektorat prawicy, a w którą wielu lewicowych czy nieprawicowych celebrytów i dziennikarzy weszło jak w masło.
Kaczyński zniszczył kompromis aborcyjny i rozpalił kulturową wojnę w mniejszym stopniu po to, żeby spłacić Kościół Rydzyka i Jędraszewskiego (bo ma na to inne sposoby, a Kościół Rydzyka i Jędraszewskiego bardzo te inne sposoby docenia – przyjmując od prawicowej władzy publiczne pieniądze oraz umacniając dzięki niej swoją pozycję w środowiskach lokalnych, w szkołach i w obszarze organizacji pozarządowych).
Kaczyński zniszczył kompromis aborcyjny głównie po to, by zniszczyć PO – jako partię centrową, dla której kulturowa wojna z jej wyrazistymi, czasem fanatycznymi skrzydłami, jest śmiertelnie groźna.
Jeśli Platforma pozwoli się Kaczyńskiemu wypchnąć z centrum, zostanie zniszczona. Bardziej konserwatywni wyborcy PO (albo wyborcy PO wracający do centrum po krótkiej przygodzie z prawicą – rozczarowani PiS-em i Gowinem, przestraszeni Kaczyńskim i Ziobrą) pójdą do Hołowni. Lewicowo-liberalnych wyborców PO w atmosferze kulturowej wojny podzieli między siebie Lewica (niemająca mocnych sondażowych wyników, ale wciąż wspierana przez część liderów niepisowskiej opinii publicznej oraz przez wyznawców Adriana Zandberga pracujących w niepisowskich mediach) i PO rezygnująca z centrum, ale wcale nieotrzymującą za to obiecanej nagrody.
W ten sposób Platforma, zamiast być liderem opozycji, stanie się jedną z wielu „węgierskich” partii opozycyjnych, wcale nieskazaną na to, aby być spośród nich najsilniejszą. Publiczne mówienie przez polityków PO – językiem Suchanow i Lempart, zrozumiałym w ich wykonaniu, ale niebędącym językiem partii politycznego centrum – że kompromis aborcyjny już nie istnieje (albo nie ma scenariusza, aby go zbudować, PO nad takim scenariuszem i nad nowym kompromisem nie pracuje), byłoby uznaniem przez Platformę Obywatelską zwycięstwa Kaczyńskiego. Byłoby stwierdzeniem, że nie tylko kompromis nie istnieje, ale polityczne centrum w Polsce już nie istnieje. A z tego wynikałoby, że nie istnieje już powód do istnienia takiej partii jak PO, ponieważ PO była, jest i będzie partią szerokiego politycznego centrum. Albo jej nie będzie w ogóle.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”
Zdjęcie główne: Mateusz Morawiecki i Viktor Orbán, Fot. Flickr/KPRM/Krystian Maj, licencja Creative Commons