Marszałek Kuchciński zrobi to, co powie prezes, a ten nie chce kompromisu – mówi nam były marszałek Sejmu Marek Borowski. I wylicza przynajmniej trzy momenty i trzy sposoby, kiedy marszałek Kuchciński mógł przy zachowaniu twarzy rozwiązać trwający w parlamencie kryzys.

Justyna Koć: Panie marszałku, co by pan dziś poradził marszałkowi Kuchcińskiemu?
Marek Borowski
: Moje rady jako doświadczonego marszałka są na nic, ponieważ to nie marszałek Kuchciński podejmuje decyzje, tylko wykonuje polecenia. To było widać już na początku kryzysu, kiedy zgodnie z informacjami szefa PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza marszałek Kuchciński był gotów do jakiegoś porozumienia, ale do gabinetu wszedł pan prezes Kaczyński i marszałek już skłonny nie był. Gdyby chciał zakończyć konflikt, który zresztą sam wywołał, wykluczając posła Szczerbę, i to bez powodu, to pierwszą okazję miał podczas obrad komisji regulaminowej, która rozpatrywała odwołanie. Wystarczyło dać sygnał, że poseł Szczerba nie chciał złamać regulaminu, była napięta atmosfera i w związku z tym komisja przywraca posła. Byłby to koniec konfliktu.

Niestety, w PiS dominuje takie przekonanie, że skoro mamy większość, to można wszystko i nie będziemy podważać decyzji marszałka.

Drugi sposób, aby wyjść z konfliktu, skoro już doszło do takiej sytuacji, a marszałek nie chciał przywrócić posła, to zamknąć obrady i otworzyć je na nowo, wtedy Szczerba mógłby normalnie w nich uczestniczyć. I trzeci sposób: kiedy przenosił obrady do Sali Kolumnowej, to powinien to ogłosić, poinformować wszystkich posłów, przygotować salę, tam powinno być 460 krzeseł, każdy poseł powinien mieć swoje miejsce, wpuścić dziennikarzy, głosy powinny być liczone przez pracowników Sejmu, a nie posłów PiS, posłowie, którzy chcieli zadać pytanie, powinni mieć taką możliwość, poprawki nie powinny być głosowane blokiem.

Jak się na to patrzy, to ilość naruszeń regulaminu przez marszałka Kuchcińskiego jest ogromna. Zachowują się w myśl zasady: i tak nikt nas nie rozliczy, w Sejmie mamy większość, poza Sejmem mamy prokuraturę, nasz jest prezydent i coś, co było kiedyś Trybunałem Konstytucyjnym.

A gdyby to pan był marszałkiem, to jak próbowałby pan teraz wyjść z tej sytuacji?
Teraz to marszałek niewiele już może. Gdyby prezes Kaczyński chciał zażegnać konflikt, najsensowniejsze byłoby powtórzenie głosowania nad budżetem. Dostrzegam tu pewien problem regulaminowy, to głosowanie nie może odbyć się na zasadzie normalnej reasumpcji, ponieważ wniosek o reasumpcję składa się na tym samym posiedzeniu, na którym było sporne głosowanie, a to posiedzenie zostało zamknięte.

Reklama

Czyli sytuacja patowa?
Według mnie, wymagałoby to podjęcia specjalnej uchwały przez Sejm, że ze względu na nietypową sytuację i wątpliwości Sejm rekomenduje powtórzenie głosowania. Wtedy mielibyśmy do czynienia z cofnięciem całej tej sytuacji. Ale absolutnie na to się nie zanosi, projekt jest przecież w Senacie. Drugi wariant, którego można by spróbować i miałby on cechy kompromisu i zgodności z regulaminem: senatorowie opozycji zgłaszają poprawki, które były zgłaszane w Sejmie, a Senat ich nie odrzuca. Wtedy poprawkami mógłby się znowu zająć Sejm. To byłoby wyjście też dla PiS, aby zachowało twarz. Ja rozumiem, że PiS nie chce się całkowicie wycofać, bo byłoby to wizerunkową porażką, a to byłoby rozwiązanie, gdzie obie strony zachowują twarz.

To rozwiązanie byłoby zgodne z regulaminem, mimo że prezydent podpisał jedną z ustaw, która została przegłosowana w Sali Kolumnowej. Mówię o ustawie dezubekizacyjnej.
My rozmawiamy o ustawie budżetowej. Jeżeli chodzi o ustawę dezubekizacyjną, która również została przyjęta w tym trybie, to pozostaje ją kontestować. I uznać, że została przyjęta w niewłaściwym trybie. Można jeszcze skierować ją do Trybunału Konstytucyjnego, ale, powiedzmy szczerze, byłby to gest symboliczny, wiadomo, czego można się po tym TK spodziewać.

A jakie grożą marszałkowi konsekwencje za takie łamanie regulaminu?
Dzisiaj oczywiście żadne, ale jeżeli dzisiejsza opozycja doszłaby do władzy, to będzie mieć cały arsenał możliwości, poczynając od Trybunału Stanu, a na prokuraturze kończąc.

W historii paramentu zdarzały się również blokowania mównicy. Oczywiście z innych powodów, i tamte sytuacje są nieporównywalne z obecną. Ale samo blokowanie mównicy jako fakt istniało w przeszłości. I zawsze udawało się w sensowny sposób z sytuacji wyjść.
Najbardziej drastyczne sytuacje przypadły na okres mojego marszałkowania. Sejm, którym kierowałem, był moim zdaniem najtrudniejszym Sejmem w historii tego 25-lecia. Była w nim Samoobrona, która nie stosowała się do żadnych reguł, Liga Polskich Rodzin z panem Giertychem na czele, ale również i PiS z Kaczyńskim. Ich celem było głównie destabilizowanie pracy Sejmu. Ja mogę dodać, że rola marszałka jest bardzo miła i przyjemna, kiedy nic się nie dzieje. Problem pojawia się wtedy, kiedy pojawia się konflikt, wtedy trzeba przede wszystkim spróbować wejść w skórę drugiej strony i zobaczyć, co można realnie zrobić, a jeżeli się nic nie da, to znaleźć taką formułę, która nie będzie prowadziła do zaostrzenia tego konfliktu.

U mnie Samoobrona zablokowała mównicę, ale nie dlatego, że kogoś z jej posłów źle potraktowano, ale dlatego, że nie podobała jej się polityka rządu. Ja wtedy zamknąłem obrady i były 2 tygodnie czasu na to, żeby porozmawiać, zastanowić się i poszukać rozwiązań. Marszałek Kuchciński zrobił najgorszą rzecz, bo zareagował emocjonalnie i naruszając regulamin.

Później powinien się z tego delikatnie wycofać. Sejm to taka instytucja, w której nie da się wprowadzić zamordyzmu, a jak się próbuje, to druga strona odpowiada równie desperacko. Marszałek Kuchciński od początku swojego marszałkowania przyjmował tony agresywne wobec opozycji. Przecież posła Szczerbę pół roku temu ukarał kilkutysięczną grzywna, bo przedłużył o minutę swoje wystąpienie. Takie zachowanie marszałka, pokazywanie władzy, jest obliczone na swój obóz polityczny – “marszałek to twardy gość, nie daje sobie po głowie jeździć”. Tylko takie działania w końcu powodują, że narasta wola odwetu i później wystarczy tylko iskra. Tą iskrą było właśnie wykluczenie posła Szczerby.

Czy marszałek może przenosić obrady w inne miejsca? Co mówi regulamin?
Może przenieść obrady. Regulamin nie mówi, że obrady muszą odbywać się na sali sejmowej. Regulamin mówi tylko, że posłowie zajmują swoje miejsca na sali.

Mam wrażenie, że marszałek długo był funkcją niedocenianą. Oczywiście mógł opóźniać czy blokować pewne ustawy, i tyle. Teraz Kuchciński pokazuje, że marszałek ma ogromną władzę.
95 proc. czasu marszałka to działania rutynowe, spokojne, oczywiście przy “normalnym” Sejmie, i sprawiające wrażenie, że właściwie każdy może być marszałkiem. Ale jak się pojawi te 5 proc. konfliktu, czy to ten przypadek, czy takie sytuacje, jak katastrofa smoleńska, to widać, jaka to niezwykle ważna funkcja i że od tego człowieka zależy funkcjonowanie całego państwa. Wybierając marszałka, nie należy patrzeć, kto jest czyim kolegą i czy będzie wykonywać nasze polecenia, tylko warto zastanowić się, czy ta osoba ma doświadczenie, czy jest skora do kompromisów, czy jest spokojna, opanowana, wyważona.

Jak według pana skończy się ten konflikt, mówię tu o okupowaniu sali plenarnej przez opozycję?
Ten konflikt pozostawi ślad na polskim parlamentaryzmie. Ale myślę, że ta desperacka walka opozycji jednak spowoduje, że marszałek Kuchciński będzie ostrożniejszy w przyszłości, jeżeli chodzi o pouczanie, strofowanie, wykluczania połów opozycji. Dla całego PiS jest to jednak bardzo ryzykowna operacja. Nie polepsza to ich wizerunku. A opozycja przecież wiecznie nie może okupować sali. Muszą się jakoś w końcu wycofać.

Podobno Kuchciński bardzo straci na pozycji w partii i w oczach prezesa przez wywołanie tego konfliktu.
Tego nie wiem, trudno przewidzieć, co siedzi w meandrach głowy prezesa. Na pewno kiedy decydował, że to Kuchciński zostanie marszałkiem, wiedział, że wykona każde polecenie.

Prezes ma to do siebie, że nigdy nie jest za nic odpowiedzialny. To tchórzliwa postawa polityczna: wypycha innych do przodu, decyduje, pociąga za sznurki, a jeżeli coś zawalą, to “jego chata z kraja”, on nie ponosi żadnej odpowiedzialności.

Z pewnością jednak Kaczyński zdaje sobie sprawę, że marszałek zawalił i spowodował ten kryzys. Być może Kuchciński wypadnie z łask prezesa, ale nie sądzę, żeby go odwołali, bo to byłoby przyznanie się do błędu.

A jak pan ocenia problemy z ujawnieniem nagrania z ostatniej kamery należącej do straży marszałkowskiej? Potrzebna była aż zgoda prokuratury?

W 2002 roku poseł Gabriel Janowski okupował mównicę. 18 godzin czekałem zanim wydałem polecenie straży marszałkowskiej, żeby go delikatnie wynieśli. W tym czasie negocjowałem z nim, prosiłem go, szukaliśmy rozwiązania, ale się uparł. Już w takcie samej operacji prosiłem straż marszałkowską, żeby wszystko filmowała. Na sali były jeszcze osoby trzecie. Wszystko po to, aby nie było wątpliwości, jak przebiegała cała akcją, że nikt nikogo nie uszkodził, że nie stosowano żadnej brutalnej siły. Następnego dnia niezwłocznie udostępniłem film wszystkim dziennikarzom. Sytuacja z taśmami to był niewątpliwie kolejny błąd marszałka Kuchcińskiego. Zarzuty o brak kworum pojawiły się natychmiast, kamery sejmowe nie pokazywały wszystkiego, wiadomo było, że jest jeszcze trzecia kamera, a marszałek nie chciał pokazać nagrania. W takich sytuacjach trzeba wszystko ujawniać i to natychmiast. Inaczej powstaną wątpliwości. Argumenty, że straż marszałkowska odmówiła, kierując się względami bezpieczeństwa, był absurdalny. Straż marszałkowska nie może niczego odmówić marszałkowi.


Zdjęcia główne: Marek Borowski w Senacie, autor Michał Józefaciuk, źródło Wikimedia Commons na licencji Creative Commons; pap-malyPAP/Jacek Turczyk

 

 

 

Reklama

Comments are closed.