Nie tylko autonomia władzy sądowniczej została radykalnie zakwestionowana. Zniszczeniu uległa także władza ustawodawcza. W grudniu 2016 roku, czyli od przeniesienia posiedzenia do Sali Kolumnowej i niedopuszczenia opozycji do obrad, rozpoczął się proces likwidacji Sejmu. Pozostała tylko atrapa i dekoracja. PiS-owi Sejm jest przecież niepotrzebny. Likwidacji de facto uległa także autonomia władzy wykonawczej, bo jej centrum zostało przeniesione na ulicę Nowogrodzką – mówi w rozmowie z wiadomo.co Aleksander Smolar, prezes Fundacji Batorego
KAMILA TERPIAŁ: Ostatnio wiele się wydarzyło. Chociażby protest osób niepełnosprawnych w Sejmie, zrobienie z budynków przy Wiejskiej twierdzy, zapowiedź ograniczenia funduszy europejskich… A tak, jakby nie zmieniło się nic. Tzw. teflonowy PiS cały czas prowadzi w sondażach. Dlaczego?
ALEKSANDER SMOLAR: Listę takich wydarzeń można wydłużać, cofając się w czasie. Ale ich skupienie może dać efekty dopiero z opóźnieniem. Większość tych faktów nie trafia na co dzień do ludzi. Nawet jeżeli o tym słyszą, to informacje te są neutralizowane do pewnego stopnia przez poważny kapitał legitymacji tej władzy. Jej źródła to przede wszystkim polityka redystrybucyjna, czyli przejęcie od lewicy funkcji promotora państwa opiekuńczego. Dla ludzi, którzy z tego skorzystali, to jest silny kapitał, który pozwala jednak na “machnięcie ręką” i przymykanie oczu na wiele innych rzeczy. Ludzie pamiętają o tym, że PiS wiele zrobił dla mniej uprzywilejowanej części społeczeństwa, nie tylko w kategoriach czysto finansowych, ale także godnościowych. Z tego punktu widzenia
nawet skandaliczne sceny, prowokowane przez ludzi PiS-u, które towarzyszyły protestowi niepełnosprawnych w Sejmie, choć wzbudziły ogólny niesmak, w opinii dużej części społeczeństwa są relatywizowane.
Czyli pomoc tej grupie się politycznie nie opłaca?
To jest stosunkowo ograniczona populacja, która po raz pierwszy w Sejmie miała widocznych reprezentantów. Na co dzień ta grupa jest rozproszona, niewidoczna, chowa się po domach, często nie mogąc wyjść z powodów fizycznych. Dużym osiągnięciem tego protestu było właśnie jej publiczne pokazanie się, z godnością i umiejętnością artykułowania własnych problemów i interesów. Ale równocześnie stosunek części społeczeństwa do protestu był ambiwalentny. Z jednej strony jest świadomość tego, że to są ludzie pokrzywdzeni, ale z drugiej haniebny język, którym posługiwali się także posłowie PiS, trafiał do części społeczeństwa.
Ludzie nie chcą oglądać choroby, brzydoty, śmierci i starości. Taki język budzi wstręt i strach, a politycy chcieli wyborców przestraszyć, tak jak w przypadku imigrantów, którzy według Jarosława Kaczyńskiego mieli roznosić choroby.
Czy UE zdecyduje się ukarać Polskę?
Najpoważniejsza sprawa to jest problem UE. W tym wypadku władza może dużo przegrać, ale to nie jest oczywiste. Łatwo przekonać – zresztą Unia w tym pomaga – że ograniczenie unijnych funduszy nie jest karą, tylko wynikiem zmiany unijnych priorytetów. Teraz najważniejsze mają być południowe kraje, które ucierpiały z powodu napływu uchodźców i w których nie udało się przezwyciężyć w pełni kryzysu gospodarczego. Poza tym zmniejszenie środków dla Polski i Węgier można będzie zwalić na wrogie siły. Znamy już narrację o niedobrej Brukseli i Niemcach, którzy chcą nam zaszkodzić. Myślę, że teraz, gdy Polska ma dostać mniej pieniędzy z Unii, taka propaganda nacjonalistyczna ulegnie intensyfikacji. Chociaż skądinąd wiadomo, ze Berlin i dominujące środowiska w Brukseli wcale nie chcą karać Warszawy. Zwłaszcza że trudno jest bezpośrednio powiązać problemu stanu sprawiedliwości w takim kraju jak nasz z redystrybucją środków.
Widoczny jest opór nie tylko Polski czy Węgier, ale także innych krajów, które mogą się obawiać konsekwencji, na przykład Hiszpanii. Dlatego UE wolała przy pomocy ogólnych haseł zmiany priorytetów ograniczyć środki przyznawane Polsce i Węgrom, nie czyniąc z tego wyboru politycznego. To niestety zamaże klarowność prawdopodobnej decyzji.
Skoro retoryka nacjonalistyczna ulegnie wzmocnieniu, to zapewne jeszcze mniej “ugramy” i jeszcze bardziej się zmarginalizujemy.
Decyzja w sprawie powiązania wypłacanych środków ze stanem praworządności nie została jeszcze podjęta. Może okazać się bardzo bolesna, ale też będzie bardzo trudna. Od tego będzie zależał stan gry. A pogłębianie izolacji Polski jest oczywiste. Premier, który został mianowany po to, żeby naprawiać stosunki Polski z UE, od początku przyczyniał się do ich pogarszania. Przypisane mu zadanie przezwyciężenia izolacji okazało się zadaniem ponad jego siły. Zresztą bez zmiany polityki wewnętrznej, zwłaszcza wobec prawa i sądów, nie było to możliwe. Już teraz zdanie Polski w Unii w istocie się nie liczy i to jest widoczne na pierwszy rzut oka. Polacy nie biorą udziału w istotnych dyskusjach i nie mają żadnych w istocie sojuszników.
Kiedy rząd PO-PSL walczył o unijny budżet, był w stanie zorganizować silne lobby kilkunastu krajów naszego regionu i to miało istotne znaczenie. Dzisiaj rząd PiS-u nie jest w stanie tego zrobić, może liczyć jedynie na wielkoduszne i niepewne poparcie Viktora Orbána.
Widoczne jest skupienie różnych negatywnych czynników konsekwencji prowadzonej polityki i braku umiejętności reakcji na nowe wyzwania.
Władza jest sparaliżowana fizyczną nieobecnością Jarosława Kaczyńskiego?
Ten, kto skupił w swoich rękach całą władzę, a znajduje się poza wszystkimi strukturami władzy, czyli Jarosław Kaczyński, ze względu na stan zdrowia w małym stopniu może wypełniać rolę, którą sam sobie wyznaczył. Do tej pory to on decydował w sprawach ważnych i mniej ważnych. Teraz ludzie z PiS-u nie potrafią podejmować decyzji, bo ich poziom jest niski, albo po prostu się boją, żeby nie zostali oskarżeni o to, że sięgają po władzę licząc, że Jarosław Kaczyński nie będzie w stanie już jej sprawować.
Widoczne są objawy kompletnej bezradności, dezorganizacji i walki buldogów pod dywanem. To jest element paraliżujący tę władzę. Przykładem drastycznym jest przypadek posła Stanisława Pięty. Kiedyś prezes PiS-u był w stanie podobne węzełki gordyjskie przecinać bardzo szybko.
Fizyczna nieobecność Jarosława Kaczyńskiego ukazuje całą słabość instytucjonalną władzy PiS-u. Nie tylko autonomia władzy sądowniczej została radykalnie zakwestionowana. Zniszczeniu uległa także władza ustawodawcza. W grudniu 2016 roku, czyli od przeniesienia posiedzenia do Sali Kolumnowej i niedopuszczenia opozycji do obrad, rozpoczął się proces likwidacji Sejmu. Pozostała tylko atrapa i dekoracja. PiS-owi Sejm jest przecież niepotrzebny. Likwidacji de facto uległa także autonomia władzy wykonawczej, bo jej centrum zostało przeniesione na ulicę Nowogrodzką. Zresztą w samym PiS-ie nikt tego nie ukrywał, włącznie z kolejnymi premierami. Mamy do czynienia z dezinstytucjonalizacją, czyli niszczeniem podstawowych instytucji państwa. Nie tylko sądownictwa, ale także pozostałych dwóch członów władzy, które w każdym państwie demokratycznym i liberalnym są niezależne. Obóz rządzący lubi słowo “suweren”.
W Polsce suwerenem jest Jarosław Kaczyński, bo to jest osoba, która skupia całą władzę i podejmuje suwerenne decyzje.
Czy to może się przełożyć na wynik wyborczy?
Myślę, że tak. Ale zobaczymy, czy stanie się tak już w najbliższych wyborach. Problem w tym, że PiS zmieniając kodeks wyborczy narzucił takie warunki, że te wybory samorządowe są w istocie nie do przeprowadzenia. To będzie ważny sprawdzian. Poza tym myślę, że
PiS bez skrupułów, niszcząc nawet budżet państwa, będzie chciał pokazać, że ta władza jest dla ludu.
PiS odważy się na majstrowanie w procesie wyborczym?
Jest takie francuskie porzekadło: najgorsze nigdy nie jest pewne. Nie ma co krakać i przewidywać najgorszych scenariuszy. Ludzie PiS-u, przynajmniej niektórzy, muszą mieć świadomość, że zawsze może paść iskra, która wznieci masowy bunt społeczny. Poza tym nawet Polska Kaczyńskiego potrzebuje świata zewnętrznego. A teraz nie możemy liczyć nawet na Stany Zjednoczone. Zresztą nie wykluczam, że część ludzi obozu władzy może mieć skrupuły, bo wiedzą, że za takie rzeczy się płaci. Są tacy, którzy znają losy “silnych władz” i wiedzą, że one często marnie kończą. Być może PiS będzie bardziej stawiał na bodźce pozytywne, czyli rozdawnictwo. Poza tym mają jeszcze inne narzędzie – dają ludziom poczucie przynależności, wykorzystując retorykę nacjonalistyczną i patriotyczną. W dobie kryzysu ludzie takiej wspólnoty potrzebują. Obowiązujący jest cały czas popularny w ludzie język antyelitarny. To są wszystko zasoby, z których PiS będzie korzystał. Dlatego
ich przegrana wcale nie jest pewna. Wiele zależeć będzie oczywiście od stanu i zdolności mobilizacyjnej opozycji.
Dlaczego 4 czerwca to “wielka, opluta data”, jak pisze prof. Jan Hartman?
Można to połączyć z gloryfikacją żołnierzy wyklętych, ludzi o tragicznych, często bardzo złożonych losach, ale nie mówiących w imieniu państwa reprezentowanego przez rząd w Londynie. Stawianie ich w centrum PiS-owskiej mitologii jest symbolem pewnego typu radykalizmu, któremu nie wystarczy już AK, Powstanie Warszawskie czy nawet “Solidarność”. Ta władza jest od początku radykalna, dlatego odwołuje się do takich wzorów, sugerujących przecież, że żyjemy w czasach tragicznych, jakbyśmy mieli tuż za sobą kolejne przegrane powstanie. 4 czerwca jest symbolem pokojowego przejścia i porozumienia się obozu “Solidarności” z relatywnie umiarkowaną częścią elit komunistycznych. Jarosław Kaczyński, który sam – podobnie jak i jego brat – brał udział w negocjacjach Okrągłego Stołu, wie, że uznanie tej tradycji i wyborów 4 czerwca będzie zabójcze dla tego typu radykalnej mitologii i praktyki politycznej.
Oni budują swój przekaz na potępieniu III RP i postkomunizmu. W istocie walczą z tym wszystkim, co działo się w Polsce po 1989 roku. Walczą z symbolami władzy, która została ukonstytuowana w sposób pokojowy, nie odwołując się do strachu, niepewności i upokarzania ludzi, za to budowała postawy demokracji i gospodarki rynkowej.
4 czerwca doprowadził do wywrócenia podstaw komunistycznej władzy, obóz “Solidarności” zdobył Senat i wszystko, co mógł zdobyć w Sejmie – prowadząc szybko do odsunięcia od władzy PZPR-u. To jest tradycja, której PiS nienawidzi, dlatego próbuje ją zwalczać, często w groteskowy sposób – przemilczając, albo mówiąc głupstwa na temat wyborów 4 czerwca. Ale to się na nich odbije, bo 4 czerwca stanie się symbolem odrodzonej Polski, kiedy rządy PiS-u się skończą. Nie wątpię, że wtedy dzień ten zostanie ogłoszony świętem narodowym, świętem polskiej demokracji, która jest obecnie na każdym kroku zagrożona.
Zdjęcia główne: Aleksander Smolar, Fot. Flickr/PISM, licencja Creative Commons