Znane powiedzenie, że wszyscy kradną, ale ci przynajmniej się dzielą, jest pewnym niebezpiecznym rodzajem cynizmu w opinii publicznej – mówi nam Aleksander Smolar, prezes Fundacji Batorego, oceniając wysokie notowania PiS. – Drastyczne różnice w dyskursie w sprawie kwestii niemieckiej, szczególnie z uwzględnieniem prasy prawicowej, to wynik polityki wewnętrznej i zbliżających się wyborów. Mobilizacja pod hasłami narodowymi, martyrologii, cierpienia, przeszłości i żądania rekompensaty mają mobilizować część opinii publicznej. Tu wyłącznie chodziło o politykę wewnętrzną i myślę, że Niemcy doskonale to rozumieją – dodaje. Rozmawiamy też o Trumpie i jego polityce wobec Europy i Polski, a także o przedwyborczych sondażach w Polsce.

JUSTYNA KOĆ: W Warszawie prezydent bardzo koncyliacyjne przemawia obok prezydenta Niemiec i wiceprezydenta USA, z kolei na Westerplatte premier Morawiecki przypomina, że Polsce należy się zadośćuczynienie. O co tu chodzi?

ALEKSANDER SMOLAR: Te podziały są widoczne przynajmniej w dwóch planach. Pani wspomniała o kontekście niemieckim – rzeczywiście koncyliacyjny prezydent Duda obok poruszającego wystąpienia prezydenta Niemiec Steinmeiera, obecność pani kanclerz Merkel, co miało podkreślić ze strony Niemców wagę Polski i znaczenia rocznicy, zwłaszcza pod nieobecność prezydenta Trumpa; to jedna sprawa. Jest też druga linia podziału w samej Polsce. To dramatyczne podziały w sposobie obchodzenia tej rocznicy, co było widoczne zarówno w Gdańsku, na Westerplatte i później pod Krzyżami, czy nawet podczas głównej części obchodów. Proszę zwrócić uwagę, że nie uczestniczyła w nich część opozycyjna. Tylko prezydent Kwaśniewski, który jak sam powiedział, reprezentował III RP. Te dwa plany są powiązane.

Drastyczne różnice w dyskursie w sprawie kwestii niemieckiej, szczególnie z uwzględnieniem prasy prawicowej, to wynik polityki wewnętrznej i zbliżających się wyborów.

Mobilizacja pod hasłami narodowymi, martyrologii, cierpienia, przeszłości i żądania rekompensaty mają mobilizować część opinii publicznej. Tu wyłącznie chodziło o politykę wewnętrzną i myślę, że Niemcy doskonale to rozumieją.

Reklama

Wyjątkowe cięgi z okazji obchodów zebrała pani prezydent Gdańska, która oskarżana jest wręcz o to, że jest niemiecka agentką. Niemcy potrafią to zrozumieć?
Te niezwykłe ataki na panią Dulkiewicz, sugerujące wręcz oddanie Gdańska pod władanie Niemcom, brak wrażliwości patriotycznej i takie zdradzieckie pokusy, są wyjątkowo oburzające, tym bardziej, że nie ma tu żadnych zahamowań przed posługiwaniem się taką retoryką. Widać, że władza nie liczy na wyborców gdańskich, bo to przecież obraża także ich. Zresztą ten rozdźwięk widać wyraźnie także w zapowiedziach budowania „prawdziwego centrum Solidarności” w opozycji do Europejskiego Centrum Solidarności, podobnie zresztą jak w zastępstwie warszawskiego Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN PiS chce budować alternatywne muzeum Getta Warszawskiego.

Widać, jak nie mogąc opanować pewnych instytucji, próbuje się stworzyć konkurencyjne, zgodne z prawicową linią pamięci.

Prof. Zybertowicz pytany o słowa Mateusza Morawieckiego na Westerplatte skomentował, że to nie jest antyniemieckość, tylko Realpolitik.
Jak rozumiem, chciał powiedzieć słowami mądrze politologicznymi, że jest to próba wywieranie presji na Niemców, aby uzyskać z ich strony jakieś gesty polityczne i jakieś koncesje finansowe – szczególnie ważne w trakcie kampanii wyborczej.

Przy okazji uwaga bardziej ogólna, jeżeli chodzi o stosunki z Berlinem widziane przez pryzmat obchodów rocznicy wybuchu wojny. Mapa Europy i świata zmienia się dramatycznie. Powstają nowe zagrożenia i nowe wyzwania. To ma i mieć będzie istotny wpływ na naszą sytuację, na bezpieczeństwo Polski. W tym kontekście

powinno się rozmawiać z Niemcami na temat tego, co można wspólnie uczynić dla umocnienia Europy.

Oczywiście, aby zagwarantować interesy Polski, Niemiec i całej Unii. Można jednak odnieść wrażenie, że u premiera Morawieckiego i prof. Zybertowicza oraz w całej polityce PiS-u tego typu języka i myślenia nie ma. Taki jest ich realizm.

Sojusz USA i Polski jest lepszy niż kiedykolwiek, nasze narody łączą wartości, które podzielamy, umiłowanie wartości i wiary – mówił wiceprezydent Pence. Dziękował prezydentowi za jego oddanie na rzecz wzmocnienia rządów prawa w Polsce. Czy rzeczywiście ten sojusz jest mocniejszy niż kiedykolwiek i cenimy te same wartości?
Zawsze na tego typu spotkaniach mówi się o tym, co łączy, co nie oznacza, że nie jest to prawdą. Stosunki między USA a Polską są dobre od 89 roku i Polska niezależnie od rządów, ze względu na bezpieczeństwo państwa, przywiązywała wielką wagę do związków ze Stanami Zjednoczonymi.

Dobre stosunki łączą rządy PiS-u z prezydentem Trumpem dla jeszcze jednego powodu – zarówno obecny prezydent USA, jak i PiS nie lubią demokracji liberalnej, chcieliby ograniczenia niezależności mediów i sądów. Rożnica jest taka, że w USA istnieją silne instytucje, które ograniczają antydemokratyczne skłonności ich prezydenta.

Oczywiście zarówno Amerykanie, jak i Polacy są przywiązani do wolności i oba narody są głęboko religijne. Chociaż trzeba pamiętać, iż USA są bardzo religijnie pluralistyczne i żadna religia nie ma takiego wpływu na państwo, jak hierarchia Kościoła katolickiego w Polsce.

Trump jest przede wszystkim biznesmenem. Ma oczywiście świadomość, że Polska nie jest potęgą ekonomiczną, ale jest za to gotowa lokować na rynku amerykańskich zamówień istotne sumy w uzbrojenie.

Trump prowadzi politykę niechętną UE i gra na jej osłabienie, w czym również znajduje wspólny język z władzą Jarosława Kaczyńskiego.

Trump od początku popierał brexit i np. krytykował poprzednią premier May, kiedy ta okazywała chęć znalezienia kompromisu z UE. Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii na pewno nie leży w interesie Polski – choćby ze względu na reperkusje ekonomiczne oraz niepewny obecnie los Polaków mieszkających i pracujących w Wielkiej Brytanii. Dzisiaj nikt z PiS-u nie powtórzy słów z pierwszego wystąpienie w Sejmie byłego szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, który w Wielkiej Brytanii widział strategicznego partnera Polski, mimo że było już wyraźne widmo brexitu. Ale bardzo jest prawdopodobna antyunijna oś Waszyngton-Londyn i można obawiać się, iż rząd PiS-u będzie próbował usytuować się gdzieś między tą osią a Unią Europejską, z którą wiąże nas bardzo wiele wspólnych interesów i powinny nas silnie wiązać wartości konstytucyjnej demokracji.

Trump „kocha Polskę”, ale chciałby zaprosić na następny szczyt G7 Władimira Putina.
Trumpa nie razi charakter rządów Putina, ani też jego ekspansywna polityka w Ukrainie. Nadto, głównym problemem Trumpa nie jest Europa, ani nawet Rosja, tylko Chiny. Trump będzie chciał za wszelką cenę rozluźnić stosunku Rosji z Chinami. Miłe słowa amerykańskiego przywódcy są oczywiście przyjemne dla nas, ale długofalowo trzeba pamiętać o zmianach geopolitycznych i o zmieniających się priorytetach USA, które zapewne pozostaną w polityce następnego prezydenta. Tym ważniejsze są nasze związki z Europą i działania na rzecz ich umocnienia.

Dużo, nie tylko polska, ale i amerykańska prasa pisze o tym, że Trump odwołał wizytę w Polsce w ostatniej chwili, a w sobotę grał w golfa. Niezręczność czy amerykański prezydent nie chciał mieszać się w polską kampanię?
Nie wierzę, żeby kampania w Polsce odgrywała jakąkolwiek rolę.

Trump wielokrotnie pokazywał, że potrafi dość obcesowo poprzeć bliskiego sobie kandydata w innym kraju. A PiS jest mu znacznie bliższy niż opozycja.

Np. w Izraelu robi wszystko, żeby poprzeć przed wyborami premiera Netanjahu; na wiosnę uznając suwerenność Izraela nad Wzgórzami Golan, a obecnie informując o dążeniu do zawarcia paktu obronnego między obu krajami. Polityka ta antagonizuje zresztą część liberalnych amerykańskich Żydów, którym nie podoba się nacjonalistyczna polityka Netanjahu. Huragan stanowi realne zagrożenie, więc nie przesadzajmy. Trump pamięta doskonale, ile kosztowała Busha juniora spóźniona reakcja na dramatyczne następstwa huraganu w Orleanie. Gdyby pływał on na basenie albo ćwiczył na siłowni, to pewnie nikt by tego nie zauważył. Pamiętajmy, że gdy ostatnio prezydent Brazylii Bolsonaro odwołał zapowiadane spotkanie z ministrem spraw zagranicznych Francji, który był w Brazylii, to ostentacyjnie pokazywał się w tym czasie u fryzjera. To był świadomy obraźliwy gest.

W dwóch ostatnich sondażach PiS ma samodzielną większość. Czy to oznacza, że afera hejterska, wcześniej afera z marszałkiem Kuchcińskim nie robią wrażenia na polskim społeczeństwie?
Tego typu wydarzenia odbijają się z pewnym opóźnieniem na opinii publicznej, natomiast obawiam się, że taki wniosek, jaki pani sformułowała w pytaniu, jest uzasadniony. Opinia dużej części Polaków o takich instytucjach jak sądy, parlament czy rząd nie jest zbyt wysoka.

Znane powiedzenie, że wszyscy kradną, ale ci przynajmniej się dzielą, jest pewnym niebezpiecznym rodzajem cynizmu w opinii publicznej.

PiS teraz z ogromną mocą stara się pokazać, że wszyscy uprawiają hejt, posłowi Brejzie starają się przypisać podobne działania. Obawiam się, że ciągle w świadomości publicznej to, co pamięta się PiS-owi, to posunięcia redystrybucyjne jak 500+, obniżenie wieku emerytalnego, podniesienie płacy minimalnej. To były zmiany dla dużej części Polaków rewolucyjne. Skutki dopiero zobaczymy, ale jak na razie Polska cieszy się wysokim wzrostem gospodarczym, a rząd zapowiada równowagę budżetową. Niezależnie czy to się uda, to symbolicznie ma to ogromne znaczenie. Tym bardziej, że opozycja zapowiadała katastrofę finansów publicznych, co się nie stało. Nie docenia się też często innych czynników działających na korzyść PiS – swoistej rewolucji godnościowej i wspólnotowej. Duża cześć Polski ma poczucie, iż rząd ich szanuje i reprezentuje. W języku władzy, w jej propagandzie, w jej polityce historycznej i kulturalnej wielu bardzo odnajduje poczucie wspólnoty. Jakżeż ważne w czasach chaosu, głębokich przemian i szeroko obecnych lęków.


Zdjęcie główne: Aleksander Smolar, Fot. Adrian Grycuk, licencja Creative Commons

Reklama