Rząd przyjął dzisiaj nowelizację ustawy o służbie zagranicznej. Według MSZ, dyplomaci “przechodzą na drugą stronę”, a sama służba zagraniczna jest “zakorzeniona w PRL”. Dlatego planują przegląd wszystkich pracowników dyplomacji, a to 3600 osób. – Wszyscy wiemy, o co chodzi, o przeprowadzenie czystek w służbie zagranicznej – ostrzegają politycy PO. A były ambasador RP w Kanadzie Marcin Bosacki mówi w rozmowie z wiadomo.co wprost: rząd stosuje bolszewicką zasadę podporządkowania sobie wszystkich kadr państwa. Dla PiS-u nie są ważne zasady, tylko to, czy ktoś jest, czy nie jest ich człowiekiem.
Skandaliczny projekt rządu PiS i jego uzasadnienie
Zmiany przygotował resort dyplomacji. Według pomysłu rządu, lustracji podlegaliby wszyscy polscy dyplomaci na zagranicznych placówkach, a nie, jak dotychczas, tylko najwyżsi rangą.
Według autorów nowelizacji, “służba zagraniczna w obecnym kształcie jest nie tylko następcą prawnym, ale także bezpośrednim kontynuatorem służby dyplomatyczno-konsularnej, zakorzenionej systemowo jeszcze w czasach PRL”. To jeszcze i tak nie wszystko, więź łącząca obecnych dyplomatów z państwem polskim jest “niedostateczna”, a wielu urzędników przechodzi “na drugą stronę”, czyli do “instytucji i podmiotów, które realizują interesy niekoniecznie zgodne z polską racją stanu”.
Jak rząd chce to zmienić? Chce wprowadzić sześciomiesięczny okres przejściowy, podczas którego zostanie dokonany gruntowny przegląd kadr. Wybranym członkom służby zagranicznej zostaną zaproponowane nowe warunki pracy, natomiast umowy z pozostałymi zostaną rozwiązane.
Rządzący mówią o koniecznej dekomunizacji, a szef polskiej dyplomacji Witold Waszczykowski tłumaczy, że to “możliwość odejścia w cywilizowany sposób z MSZ-tu dla starej kadry”.
PO: Pretekst do przeprowadzenia politycznych czystek
– W przeciągu pół roku ma być dokonany dokładny przegląd służb. Oczywiście chodzi o to, aby wszyscy specjaliści i dyplomaci, którzy myślą inaczej niż dzisiejsza ekipa, mogli zostać usunięci i aby za nich można było wprowadzić ludzi, którzy są wierni – mówi Rafał Trzaskowski, były wiceminister spraw zagranicznych i minister spraw zagranicznych w gabinecie cieni PO.
Polityk PO ostrzega: – Niech państwa nie zwiedzie jedno, tu nie chodzi o pozbycie się ludzi, którzy mieli cokolwiek wspólnego z służbami PRL-u, tu chodzi o pretekst do tego, aby dokonać daleko idących czystek w dyplomacji.
W projekcie przyjętym przez rząd jest zapis, który mówi o tym, że w ciągu pół roku umowy wszystkich pracowników z mocy prawa wygasają. – Takiej czystki nie robiły żadne reżimy, ani stalinowski, ani faszystowski – komentuje poseł PO Sławomir Nitras. I dodaje: – Osoby pracujące dzisiaj w polskiej dyplomacji, to są ludzie kompetentni i to są patrioci. Nie ma w służbie dyplomatycznej zdrajców i ludzi, którzy życzą źle wolnej Polsce.
To jest weryfikacja kadr w ważnej instytucji państwowej i PiS robi to dlatego, że stosuje bolszewicką zasadę podporządkowania sobie wszystkich kadr państwa. Rząd będzie miał instrument nacisku i wymuszania postaw politycznych oczekiwanych przez PiS – mówi w rozmowie z wiadomo.co Marcin Bosacki, były ambasador RP w Kanadzie
Kamila Terpiał: Chodzi o dekomunizację i stworzenie – jak mówi minister Witold Waszczykowski – możliwości odejścia w cywilizowany sposób z MSZ dla starej kadry? Czy po prostu o czystkę?
Marcin Bosacki: Tu w ogóle nie chodzi o żadną dekomunizację. Dlatego że zdecydowana większość pracowników służby zagranicznej rozpoczęła pracę po 1989 roku. Poza tym przypominam, że lustracja odbyła się w MSZ 10 lat temu. Za pierwszych rządów PiS-u była ustawa lustracyjna dotycząca całej sfery urzędniczej w III RP i wtedy ponad 200 osób w MSZ zadeklarowało związki z służbami PRL. Ale tamta ustawa mówiła, moim zdaniem słusznie, że ci, którzy powiedzą prawdę, mogą nadal pracować. Większość z tych ludzi nie było zresztą agentami donoszącymi na kolegów, tylko kadrowymi pracownikami wywiadu obsługującymi kraje arabskie lub kraje Dalekiego Wschodu. A teraz państwo wobec nich łamie daną wcześniej obietnicę. Dużo ważniejsze dla jakości państwa i jakości dyplomacji jest to, że rząd będzie miał instrument nacisku i wymuszania postaw politycznych oczekiwanych przez PiS wobec wszystkich 3600 pracowników dyplomatów.
Na jakiej zasadzie miałoby to działać?
Po pierwsze, dyrektor generalny służby zagranicznej będzie mógł każdego z tych pracowników zwolnić, po drugie, zmienić mu stanowisko, po trzecie, zmienić mu stopień dyplomatyczny, czyli coś, na co ludzie pracowali nierzadko 25 lat. Będzie można z ambasadora tytularnego zrobić trzeciego sekretarza. I to jest sedno tego, w jaki sposób PiS traktuje niepodległe państwo polskie. Ta ustawa weryfikuje w całości, w podobny sposób, w jaki stało się to w stanie wojennym wobec dziennikarzy, całą grupę społeczną, czyli wszystkich dyplomatów, i to 27 lat po odzyskaniu niepodległości. W dodatku zdecydowana większość z nich, według moich informacji prawie 90 proc., przyszła do pracy po 1989 roku. Mówienie o tym, że to są jakieś złogi komunistyczne, to jest zupełna paranoja.
Ta ustawa weryfikuje w całości, w podobny sposób, w jaki stało się to w stanie wojennym wobec dziennikarzy, całą grupę społeczną, czyli wszystkich dyplomatów, i to 27 lat po odzyskaniu niepodległości.
Przeczytałam też, że “służba dyplomatyczna jest zakorzeniona w PRL”, że “więź łącząca obecnych dyplomatów z państwem polskim jest niedostateczna” i że “często urzędnicy przechodzą na drugą stronę” – to poważne oskarżenia.
To są kompletne bzdury i czysta PiS-owska propaganda. Mówiąc o przechodzeniu na drugą stronę Waszczykowski ma na myśli rozpoczynanie pracy w strukturach UE i NATO. Rozumiem, że zgodnie z nową doktryną PiS-u UE jest traktowane jako wróg, ale czy to oznacza, że dla PiS-u wrogiem jest NATO? Bo tam też są polscy dyplomaci, którzy przechodzą do pracy w tej organizacji. Polska dyplomacja, jak mało która dziedzina działalności wolnego państwa polskiego, odniosła imponujące i doceniane w świecie sukcesy. Wystarczy przypomnieć wyprowadzenie wojsk sowieckich z Polski, wejście do NATO, wejście do UE, wynegocjowanie dwóch rewelacyjnych budżetów unijnych, takie inicjatywy, jak Grupa Wyszehradzka czy Partnerstwo Wschodnie, które zresztą PiS też uznaje za duży sukces ostatnich lat, a bez którego nie byłoby na przykład reform na Ukrainie. Te wszystkie sukcesy są dziełem setek polskich dyplomatów, zresztą z różnych rodzin ideowych. Za to PiS teraz twierdzi, że cała ich praca jest po pierwsze niepotrzebna, po drugie była emanacją postkomunizmu. To ma się nijak do rzeczywistości i jestem przekonany, że większość Polaków docenia osiągnięcia polskiej polityki zagranicznej ostatniego ćwierćwiecza.
Polska dyplomacja, jak mało która dziedzina działalności wolnego państwa polskiego, odniosła imponujące i doceniane w świecie sukcesy.
Dlaczego PiS-owi tak zależy na dyplomacji i dyplomatach?
To jest weryfikacja kadr w ważnej instytucji państwowej i PiS robi to dlatego, że stosuje bolszewicką zasadę podporządkowania sobie wszystkich kadr państwa. Zaczęli od mediów publicznych, potem był Trybunał Konstytucyjny, teraz będą próbowali robić to z sądami, zrobili już z prokuraturą, 80 proc. dowódców ze Sztabu Generalnego musiało pożegnać się z pracą, wiemy, że postępuje czystka w służbach specjalnych i teraz przyszedł czas na dyplomację. Zresztą pamiętajmy, że to jest zwiększenie procesu “czyszczenia” dyplomacji, bo kilkudziesięciu ambasadorów musiało się pożegnać z posadami już w zeszłym roku.
Jak te propozycje ustawowe i mówienie o potrzebie dekomunizacji mają się do sprawy ambasadora PR w Berlinie Andrzeja Przyłębskiego, który – wszystko na to wskazuje – skłamał w oświadczeniu lustracyjnym i był TW o pseudonimie “Wolfgang”? Z jego teczki wynika, że donosił na kolegów. A PiS udaje, że sprawy nie ma.
Zgadzamy się, że ludzie tacy jak on, czyli tacy, którzy w czasach komunizmu donosili, nie powinni pracować w dyplomacji. A przykład pana Przyłębskiego pokazuje tylko hipokryzję PiS-u. Dokładnie wiedzieli, bo napisał o tym jeden z czołowych lustratorów dziennikarskich prawicy ponad rok temu (chodzi o Cezarego Gmyza, wtedy dziennikarza tygodnika “Do Rzeczy”, obecnie korespondenta TVP w Berlinie – red.), że pan Przyłębski ma teczkę w Instytucie Pamięci Narodowej, z której wynika, że donosił. Mimo tego, narażając powagę i interesy państwa polskiego, PiS wysłał Przyłębskiego do Berlina, czyli do jednej z najważniejszych placówek. To pokazuje właśnie, że dla PiS-u nie są ważne zasady, tylko to, czy ktoś jest, czy nie jest ich człowiekiem.
Przykład pana Przyłębskiego pokazuje tylko hipokryzję PiS-u.
Czym realnie zamiana doświadczonych dyplomatów na “ich ludzi” może grozić?
Mówiąc skrótowo, grozi powtarzaniem w kolejnych ważnych europejskich i światowych rozgrywkach scenariusza 1:27. Już teraz PiS z jednej strony nie słuchał ostrzeżeń zawodowych dyplomatów przed szarżą w Brukseli, z drugiej strony wiem, że niektórzy bali się już mówić zwierzchnikom politycznym, czym to może grozić, ponieważ wiedzieli, że PiS nie lubi słuchać rzeczy dla siebie nieprzyjemnych, nawet jeżeli są prawdziwe. A ta weryfikacja, która będzie trwała przez pół roku, spotęguje tylko tego typu postawy, czyli z jednej strony emigracji wewnętrznej, z drugiej postawy serwilizmu i niewypełniania swoich obowiązków zgodnie z interesami państwa, tylko politycznych zwierzchników. To jest oczywiście niszczące dla państwa jako całości, natomiast może panu Waszczykowskiemu i jego następcom będzie się z potakiwaczami przyjemnie pracowało. Ja wiem już o wielu naprawdę wielkiej klasy polskich dyplomatach, którzy rozważają odejście ze służby lub już złożyli wymówienia. A bez fachowców Polska może stracić w negocjacjach unijnych miliardy euro, czy uzyskiwać mniej twardej ochrony ze strony NATO. Wtedy wszyscy poczujemy skutki kadrowego awanturnictwa PiS-u.
Ja wiem już o wielu naprawdę wielkiej klasy polskich dyplomatach, którzy rozważają odejście ze służby lub już złożyli wymówienia.
PiS zapewnia przecież, że porządni urzędnicy nie mają się czego obawiać.
Otóż bracia Strugaccy (Arkadij i Boris Strugaccy, rosyjscy pisarze science fiction – red.) już kilkadziesiąt lat temu mówili, że przyzwoity człowiek powinien się najbardziej obawiać tych władców, którzy twierdzą, że przyzwoity człowiek nie ma się czego obawiać. W przypadku PiS-u cała ta operacja jest robiona po to, aby zasiać strach i serwilizm wśród wszystkich urzędników MSZ.
Zdjęcie Główne: Beata Szydło i Witold Waszczykowski przed posiedzeniem rządu, Fot. PAP/Leszek Szymański