Pięć lat temu, 1 marca, przestała istnieć Armia Krajowa. Po prostu – pomaszerowała do lamusa. A przecież była realnym bytem militarnym i politycznym. Zastąpili ją „żołnierze wyklęci”, byt wymyślony, nigdy wcześniej nieistniejący, choć istniały oczywiście oddziały „leśnych”, którzy po wojnie nie złożyli broni. Niedługo, w ramach „dobrej zmiany”, „wyklęci” wyprą AK z podręczników szkolnych do historii. A przecież wielu z nich to zbrodniarze wojenni, którzy pasują raczej do podręczników psychopatologii kryminalnej.
W ostatnią niedzielę odbył się w Hajnówce marsz oenerowców w hołdzie między innymi niejakiemu Romualdowi Rajsowi ps. „Bury”. O tym, jakie były jego wyczyny, świadczy fakt, że jego działania uznał za ludobójstwo sam IPN i w konsekwencji nawet skwapliwie basujący tym środowiskom prezydent Andrzej Duda nie zgodził się na objęcie patronatem obchodów pamięci tego osobnika.
Z bogatej karty Rajsa warto odnotować, że dowodzony przez niego oddział Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego
mordował prawosławną ludność cywilną ówczesnego powiatu bielskiego.
Oddział Rajsa dokonał m.in. zbrodni w Zaleszanach, gdzie zamordowano 16 osób, niektórych paląc żywcem w domach. W Puchałach Starych rozstrzelano 30 prawosławnych białoruskich chłopów. Na początku lutego 1946 oddział Rajsa dokonał napadu na miejscowości Zanie, Szpaki i Końcowizna. Wymienione wsie zostały częściowo spalone, a w Zaniach i Szpakach łącznie zamordowano 31 osób cywilnych.
Jednak także inni ideowi pobratymcy „Burego” nie dawali mu się łatwo wyprzedzić. Oto tylko skromny wybór z listy patriotycznych wyczynów ulubieńców PiS i ONR. 6 czerwca 1945 roku banda „Sokoła” (Narodowe Siły Zbrojne) wymordowała 194 mieszkańców wsi Wierzchowiny, w tym 65 dzieci (w tej liczbie 7 żydowskich) i 3 starców. 21 kwietnia 1946 roku oddział „Ognia”, czyli Józefa Kurasia, zamordował w Waksmundzie 5 Żydów, byłych więźniów obozu koncentracyjnego. Kilka dni później, 30 kwietnia porwał z sanatorium przeciwgruźliczego w Rabce i zamordował siedmioro żydowskich dzieci oraz ich opiekunkę. W maju 1946 roku ten sam oddział zamordował w okolicach Krościenka Jana Wąchałę ps. „Łazik” oraz 11 spośród 18 Żydów, uratowanych z niemieckiego obozu zagłady, których przeprowadzał on do granicy polsko-czechosłowackiej.
Propagandyści kultu „wyklętych” mącą ludziom w głowach, twierdząc, że ofiarami ich działań padali wyłącznie komuniści,
a powinni wiedzieć, że przez wiele lat ksiądz Władysław Zarębczan z Gronkowa upominał się o sprawiedliwość dla 6 jego krewnych zamordowanych przez „Ognia”. Na innego księdza, Wiktora Błotko, proboszcza z tegoż Gronkowa, Kuraś wydał wyrok śmierci, ale nie zdążył zacnego kapłana zlikwidować. Hurtownik mordu „Ogień”, któremu Lech Kaczyński, poseł ze Skalnego Podhala, wystawił pomnik nieopodal zakopiańskich dworców, na deser kazał powiesić też na słupie telefonicznym ciężarną kobietę, a 29 lutego 1946 roku dokonał w Zakopanem spektakularnego mordu na Józefie Oppenheimie, przedwojennym prezesie GOPR i byłym więźniu Oświęcimia.
To tylko nieliczne spośród setek odnotowanych i udokumentowanych przypadków zbrodni „wyklętych”. O rabunkach, rekwizycjach, podpaleniach, gwałtach i podżegającej do wojny propagandzie można powiedzieć tylko tyle, że takich aktów były tysiące. Słowem, byli to mordercy, gwałciciele, rabusie, podpalacze i podżegacze wojenni. Dziś ta sama władza, która na potęgę czci „wyklętych”, a na dodatek honoruje ich potomków („Rodziny Żołnierzy Wyklętych”), zabiera właśnie emerytury m.in. ofiarnym policjantom, którzy o jeden dzień zahaczyli służbą o PRL.
Weekendowa „Rzeczpospolita” w dodatku „Plus Minus” (25-26.02) poświęciła „wyklętym” cały blok materiałów, nadając im miano „tematu numeru”.
Odbija się w nich kłopot, jaki umiarkowani zwolennicy prawicy i PiS mają z tym fenomenem. Targają nimi sprzeczne uczucia, które próbują obiektywizować.
W felietonie „W kleszczach historii” Bogusław Chrabota z jednej strony przywołuje sentymentalne wspomnienie „łez w oczach przyjaciół górali” w reakcji na sprezentowanie im hagiograficznej broszurki o Kurasiu „Ogniu”, z drugiej eufemistycznie pyta, „czy była to tylko chwała?”, i przypomina zbrodnie Rajsa „Burego” oraz Stanisława Sekuły „Sokoła”.
Jeszcze dalej w obiektywizacji fenomenu „wyklętych” posuwa się dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski, który także stwierdza, że historia „żołnierzy wyklętych” była „skomplikowana”. Skomplikowana była niewątpliwie, tyle że to nie powód, by czynić z nich oficjalnych bohaterów. Zazwyczaj właśnie „skomplikowanie” jakiejś historycznej biografii było raczej powodem wyłączenia jej z oficjalnego kultu niż przeciwnie. Ołdakowski opowiada się za różnorodnością przejawów pamięci historycznej, a nie za monokulturą „wyklętych”, ale w sumie sens jego wypowiedzi streszcza się w powiedzeniu: „i panu bogu świeczkę, i diabłu ogarek”.
Z kolei Krzysztof Mazur analizuje fenomen „wyklętych” całościowo, zwracając m.in. uwagę na to, że
przyczynił się on do zwycięstwa Andrzeja Dudy i PiS w wyborach 2015 roku.
Mazur generalnie nie ma nic przeciwko kultowi „wyklętych”, ale przestrzega władze, żeby się do niego nie ograniczały, bo taka monokultura może wywołać „syndrom kanoniczności”, czyli takie „zoficjalnienie” kultu, które sprawi, że jego kontestatorska siła oddziaływania radykalnie zmaleje, spowszednieje i spetryfikuje się w nudną skamielinę.
Mogłoby to trochę przypominać PRL-owski kult tradycji ruchu rewolucyjnego, który groteskowo kontrastował z coraz bardziej biurokratyzującą się i „pleśniejącą elitą władzy” (jedno z haseł rewolty na Wybrzeżu w grudniu 1970: „Precz z zapleśniałą elitą władzy”). W zamian za to Mazur, podobnie jak Ołdakowski, proponuje politykę historyczną typu multi-kulti, czyli wielokultowości.
Jestem jednak przekonany, że władze PiS nie wezmą sobie do serca dobrych rad intelektualistów z „Plusa Minusa”.
Do kultu Armii Krajowej nie powrócą nie tylko dlatego, że już przestał on być nośny politycznie, ale także dlatego że dla nich AK to III Rzeczpospolita.
Na pewno dobrze pamiętają prominentnego kombatanta AK, który wsparł Bronisława Komorowskiego po jego wyborczej porażce, sugerując jego „powrót za pięć lat”.
Są jeszcze jednak inne powody, dla których państwo PiS nie zrezygnuje z monopolizowania i nasilania kultu „wyklętych”. Jednym z nich jest i taki, że polityczne przesłanie Armii Krajowej, o czym świadczą liczne dokumenty, było demokratyczne, fragmentami nawet wolnościowe i bardzo krytyczne w stosunku do autorytarnej tradycji II RP. Tymczasem państwo PiS prowadzi Polskę w kierunku autorytaryzmu co najmniej, więc reakcyjna, skrajnie prawicowa, nacjonalistyczna ideologia „wyklętych” jest im bardziej przydatna.
Inny powód to fakt, że jakiekolwiek osłabianie kultu „wyklętych” mogłoby odsunąć od nich tak potrzebną im klientelę politycznego kibolstwa, tzw. narodowców i wszelakich innych „ludzi luźnych w służbie przemocy”. Przeciwnie, trzeba tę rezerwę trzymać na stale włączonym gazie. Nie jest też w interesie PiS eksponowanie, co sugeruje Krzysztof Mazur, także innych niż „wyklęte” tradycji, które mogłyby tworzyć polski mit założycielski, a mianowicie pozytywistycznych tradycji cywilizacyjnej pracy organicznej, pracy u podstaw, tradycji przemysłowych, ekonomicznych, intelektualnych, kulturowych. Tego ciemny lud nie kupi, bo to nie podkręca hormonów i bezrozumnych emocji, a o te przecież chodzi.
Ponadto kult „wyklętych” wspiera codzienną legitymizację przemocy, także fizycznej w stosunku do przeciwników.
Oficjalny kult „żołnierzy wyklętych”, poza „mediami publicznymi”, intensywnie wspierają „dziennikarze wyklęci” z „W Sieci”, „Do Rzeczy”, „Gazety Polskiej” i innych tytułów. Robią złą robotę. I nie chodzi o to, by gloryfikować formacje MBP, KBW czy NKWD, które „wyklętych” zwalczały z symetryczną brutalnością. Tyle tylko, że MBP, KBW i NKWD nikt nie otacza kultem. I nie o to też chodzi, by uznać, że wszyscy żołnierze formacji „leśnych” i „podziemnych” byli zbrodniarzami, bo tak nie było. Nawet radykalni niszowi komuniści są oględni w ocenach w tym względzie.
Tymczasem kult „wyklętych” przyjął już postać paroksyzmu. Powiada się o nich, że „zawdzięczamy im wolną Polskę”. A co ma piernik do wiatraka? Gdzie tu jakikolwiek związek logiczny? Jeden tylko pierwszy z brzegu fundusz europejski skuteczniej wyciągnął Polskę z błota i gnoju zacofania niż steny, podpałki oraz trupy „wyklętych” i ich ofiar.
Zdjęcie główne: Prezydent Andrzej Duda podczas apelu pamięci przed Grobem Nieznanego Żołnierza. 1 marca w całym kraju trwały obchody Narodowego Dnia Pamięci “żołnierzy wyklętych”, Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski
Comments are closed.