Stawki w tych wyborach są trzy. Pierwsza – związana z polską polityką wewnętrzną, a nawet więcej, z samym ustrojowym kształtem Rzeczypospolitej. Druga – związana z polityką europejską naszego państwa, z której wynika nasza pozycja w Unii. Trzecia – związana z losem samej Europy, Unii Europejskiej i całego liberalnego Zachodu.
Czy chcemy kolejnych czterech lat rządów PiS-u w Polsce?
Zacznijmy od polskiej polityki wewnętrznej. Jeśli Koalicji Europejskiej uda się pokonać PiS 26 maja, wówczas opozycja wystartuje z bardzo mocnej pozycji do jesiennych wyborów, w których będzie mogła odsunąć Kaczyńskiego od władzy. Przekreślone zostałoby wówczas marzenie obozu rządzącej prawicy o drugiej kadencji, czyli o kolejnych czterech latach niszczenia polskiej praworządności, demokracji, niezawisłych sądów. A także o kolejnych czterech latach uwłaszczenia Kaczyńskiego, Morawieckiego, Ziobry i ich politycznych żołnierzy na publicznej własności, w spółkach Skarbu Państwa, na państwowych urzędach.
Wyraźne,
jednoznaczne zwycięstwo Koalicji Europejskiej nad PiS-em w wyborach do Parlamentu Europejskiego stworzy sytuację, w której jeszcze przed jesiennymi wyborami skończy się lojalność ludzi aparatu państwowego wobec partyjnych dygnitarzy z PiS-u.
Nawet prokuratorzy podlegający Zbigniewowi Ziobrze, z obawy przed pociągnięciem ich po zmianie władzy do odpowiedzialności za łamanie prawa, zaczną nosić do mediów materiały obciążające PiS. Tak jak prawdopodobnie wynieśli pochodzące jeszcze z 2006 roku zeznania Mateusza Morawieckiego na temat jego rewelacyjnego interesu gruntowego z kardynałem Gulbinowiczem (będącym przy okazji jednym z hierarchów najbardziej obciążonych przez ujawnione obecnie afery pedofilskie i seksualne w Kościele).
Wiara w przegraną w wyborach jesiennych, która pojawi się w PiS-ie w razie przegranej z KE w wyborach europejskich, będzie miała moc samopotwierdzającej się przepowiedni. Oportuniści pierwsi zaczną skakać z tonącego okrętu, a to przyspieszy dekompozycję obozu władzy i zagwarantuje Koalicji Europejskiej zwycięstwo w jesiennych wyborach, a może nawet uczyni rozmiar tego zwycięstwa wystarczającym, aby nowy rząd mógł przeprowadzić skuteczną “depisyzację” i odbudować w Polsce ład konstytucyjny.
Jeśli jednak PiS wygra z Koalicję Europejską choćby o jeden punkt procentowy, Kaczyński będzie mógł ogłosić, że wygrywa zawsze, wygra więc także wybory jesienią. Doprowadzi w ten sposób do jesiennych wyborów swoją formację w szyku uporządkowanym.
A to pozwoli mu uzyskać wynik niedający już pewnie Zjednoczonej Prawicy samodzielnej większości, ale pozwalający Kaczyńskiemu walczyć albo o zbudowanie koalicji rządowej z najbardziej obrzydliwą antysemicką prawicą z Konfederacji (znając Jarosława Kaczyńskiego wystarczająco długo wiemy, że jego żadna koalicja – ani w Polsce, ani w Europie – nie brzydzi), albo walczyć o taki wynik, który pozwoli mu wraz z prezydentem Dudą skutecznie blokować ewentualny rząd Koalicji Europejskiej.
Jeśli Kaczyński wygra wybory do Parlamentu Europejskiego, ponownie zmobilizuje także po swojej stronie polski Kościół. Dziś część hierarchów i księży waha się, nie jest już pewna, czy Kaczyński i Rydzyk rzeczywiście gwarantują Kościołowi skuteczną ochronę przed skandalami pedofilskimi i majątkowymi. Czy też może przeciwnie – to właśnie sojusz tronu Kaczyńskiego z ołtarzem Rydzyka najbardziej polski Kościół pogrąża.
Czy chcemy polexitu?
Druga stawka wyborów 26 maja to polityka europejska naszego państwa, pozycja Polski w Unii Europejskiej, a więc to wszystko, co Koalicja Europejska w swojej kampanii nazwała “pełzającym polexitem pod rządami PiS”. W rzeczywistości
polexit pod władzą Kaczyńskiego nie pełza, ale galopuje.
Przez ostatnie cztery lata skupialiśmy się na walce Komisji Europejskiej o praworządność w Polsce (uruchomienie Artykułu 7, wprowadzenie szeregu regulacji uzależniających wypłatę środków unijnych od przestrzegania praworządności). Emocjonowaliśmy się też przegraną rządu PiS 1:27 w głosowaniu nad drugą kadencją Donalda Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej (w tym głosowaniu PiS-owski rząd zdradził nawet Victor Orbán, który z Donaldem Tuskiem wciąż próbuje prowadzić polityczną grę w Europie, podczas gdy Jarosławem Kaczyńskim szczerze i głęboko pogardza). Zauważyliśmy też – bo trudno było nie zauważyć – przegraną rządu PiS w grze o przyszły budżet unijny, w którym na dzisiaj tracimy w stosunku do poprzedniego budżetu około 20 miliardów euro, podczas gdy cały nowy budżet UE jest większy od poprzedniego o ponad 200 miliardów euro. Kiedy jednak walczyliśmy o pieniądze w poprzednim budżecie, Polska pod rządami koalicji PO-PSL była krajem stabilizującym całą wschodnią flankę Unii Europejskiej, zatem także z powodów geopolitycznych warto było w nas inwestować.
Pod rządami PiS jesteśmy państwem destabilizującym politycznie cały region, zatem w oczywisty sposób znaleźliśmy się na końcu budżetowej kolejki.
Ale pod powierzchnią tej medialnej piany z pozycją naszego kraju w Unii działy się rzeczy twardsze i bardziej dla Polaków niebezpieczne. Rządy Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego zrezygnowały z faktycznego udziału w kształtowaniu unijnej polityki klimatycznej, energetycznej, konkurencyjnej, obronnej, imigracyjnej. A z każdą z tych polityk wiążą się dla Polski gigantyczne pieniądze albo gigantyczna finansowa strata. Wycofanie się z unijnej polityki klimatycznej i energetycznej już odbiło się na polskiej gospodarce. PiS wydaje unijne pieniądze przeznaczone na dostosowanie polskiej gospodarki do minimalnych choćby ekologicznych standardów na dotowanie kopalń i rozwój energetyki opartej na węglu (już nie mówiąc o wspieraniu przez rząd, także tymi pieniędzmi, “ekologa” Rydzyka). PiS prowadzi też “repolonizację” całego rynku energii, odbudowując państwowe kartele, niszcząc konkurencję. Konsekwencją takiej polityki jest skokowy wzrost cen energii, szczególnie dla polskiego przemysłu, który już doprowadził do zatrzymania produkcji w drugiej największej polskiej hucie, dawnej Hucie im. Sendzimira (a jeszcze dawniej, im. Lenina) w Krakowie. Z kolei za nieobecność PiS-owskiego rządu w kształtowaniu wspólnego unijnego rynku pracy i usług płacą polscy pracownicy i polskie firmy.
Zwolennicy polexitu w szeregach PiS-u wiedzą doskonale, że po kolejnych czterech latach swoich rządów będą mogli Polakom powiedzieć: “patrzcie, koszty wynikające z naszej obecności w UE są większe, niż zyski”. Oczywiście nie dodając, że to ich partia zrobiła wszystko, aby tak się stało.
KE będzie bronić Unii, PiS będzie ją niszczyć
Polacy wciąż pozostają najbardziej prounijnym spośród europejskich narodów. Dlatego w ramach uspokajania lęków przed “polexitem”, kampania PiS prowadzona była pod wyciągniętym ze stryszku Beaty Szydło unijnym sztandarem, a jej główne hasło brzmiało “Polska sercem Europy”. Tyle tylko, że dla Kaczyńskiego, Morawieckiego i Dudy ową “Europą” już od dawna nie jest Unia Europejska. W tej kampanii najlepiej pokazują to osobiste spotkania Kaczyńskiego z antyunijnymi prawicowymi populistami (m.in. z liderami włoskiej Ligi Północnej i hiszpańskiego “Vox”). Politycy PiS prowadzą też negocjacje o utworzeniu w przyszłym parlamencie europejskim koalicji z tzw. Szwedzkimi Demokratami. Pod tą orwellowską nazwą ukrywa się skrajnie prawicowa partia, która jest przeciwna udziałowi Szwecji nie tylko w Unii Europejskiej, ale też w NATO, a pozytywnie ocenia rosyjską aneksję Krymu i interwencję w Donbasie. Wielu liderów Szwedzkich Demokratów to po prostu niedawni neofaszyści, skini poprzebierani w eleganckie garnitury “nowoczesnych prawicowych populistów”.
Już w obecnym Parlamencie Europejskim PiS głosowało w wielu kluczowych dla przyszłości Europy sprawach jednoznacznie przeciwko UE, razem z francuskim Frontem Narodowym, włoską Ligą Północną czy austriacką Partią Wolności (tą samą, której lider gotów był sprzedać się oligarchom Putina w zamian za poparcie Rosji w “walce z europejskim lewactwem”).
Niezależnie od tego, czy z list Koalicji Europejskiej Polacy wybiorą polityków bardziej konserwatywnych idących później do frakcji chadeckiej, bardziej liberalnych idących do grupy liberalnej w PE czy bardziej lewicowych idących do Europejskich Socjalistów – wszyscy oni znajdą się w wielkiej koalicji budującej silną Unię Europejską i broniącej ją przed Putinem. Tymczasem każdy polityk wybrany z listy PiS i “Zjednoczonej Europy” zaraz po wyborach przystąpi do faktycznego niszczenia Unii Europejskiej. Nie przejmując się tym, że prowadzi swoją walkę u boku agentów Putina, a zniszczenie Unii będzie oznaczało powrót Polski do rosyjskiej strefy wpływów.
Ostatnia broń demokracji
W świecie liberalnej demokracji Zachodu, w Unii Europejskiej, są silniejsi i słabsi, jest twarda gra interesów. Ale akurat instytucje unijne zawsze strzegły słabszych przeciwko silniejszym, zawsze pomagały budować koalicje wyrównujące szanse. Tymczasem w świecie cynicznych tyranów, do którego Polskę wloką Kaczyński, Morawiecki i Ziobro, nie ma żadnych negocjacji. Silniejszy tyran prędzej czy później pożre tyrana słabszego. A
Polska pod rządami Kaczyńskiego jest o wiele słabsza, niż Rosja pod rządami Putina.
Faktyczny polexit, jaki rozpoczął się już w pierwszej kadencji rządów Kaczyńskiego, a w drugiej znacznie przyspieszy, to nie powiększenie polskiej suwerenności, ale początek jej końca. To, co piszę, jest prawdą banalną, znaną tysiącom Polaków, którzy przez cztery lata rządów PiS protestowali na ulicach w obronie Trybunału Konstytucyjnego, w obronie polskiej ustawy zasadniczej, w obronie niezawisłych sądów niszczonych przez Ziobrę. Protestowaliśmy przeciwko językowi nienawiści, którego narzędziem stały się państwowe media po zniszczeniu przez PiS mediów publicznych (także ze złamaniem konstytucji, do której wpisano gwarancje niezależności mediów publicznych, kadencyjności ich władz).
Uliczne protesty były masowe, opóźniały działania władzy, sprawiały, że Kaczyński, a szczególnie Duda, zaczęli się bać. Jednak PiS, dysponując większością w parlamencie i dyspozycyjnym wobec Kaczyńskiego tchórzem w Pałacu Prezydenckim, zniszczyło Trybunał Konstytucyjny, złamało konstytucję, stworzyło pierwsze instytucje pozwalające karać niezależnych sędziów. To wszystko sprawiło, że wielu z nas straciło nadzieję.
Już jednak ubiegłoroczne wybory samorządowe przypomniały nam, że
wciąż mamy w ręku najbardziej skuteczne narzędzie obrony demokracji, narzędzie ukarania tych, którzy ją w Polsce niszczą. Tym narzędziem jest kartka wyborcza.
Posłużmy się nią 26 maja, bo możemy za jej pomocą zrobić to, czego nie udało się nam zrobić nawet w najbardziej masowych ulicznych protestach. Możemy za pomocą kartki wyborczej odsunąć Kaczyńskiego od władzy. Dopóki w Polsce istnieje jeszcze formalna demokracja, a w tym roku wyborczym ona ciągle istnieje.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika “Newsweek”
Zdjęcie główne: Fot. Flickr/European Parliament, licencja Creative Commons
Comments are closed.