PiS szuka tematów zastępczych, bo jego europejska wiarygodność jest zerowa. Niestety, znowu kłamią. Nie ma euro w programie Koalicji Europejskiej. Chociażby dlatego, że nie ma odpowiedniego momentu politycznego, a do wprowadzenia euro potrzebna jest zmiana konstytucji. Na razie nie ma na to szans. Natomiast rozbudzanie strachu i niechęci wobec unii walutowej jest o tyle nieodpowiedzialne, że jest to “pierwsza prędkość” Unii Europejskiej, decydująca o losach całej wspólnoty! – mówi nam Janusz Lewandowski, eurodeputowany, były komisarz UE ds. budżetu. Rozmawiamy nie tylko o euro i przyszłości wspólnoty, ale też o polityce rządu w kraju. – Była wojna z lekarzami rezydentami, a przecież mamy deficyt w tej sferze. Była i jest wojna z sędziami. To zawód, który powinien być otoczony najwyższym szacunkiem, bo tu rozstrzygają się również wolności obywatelskie. No i teraz jest wojna z nauczycielami, odpowiedzialnymi za to, by wychowywać ludzi wykształconych i odpornych na demagogię. Może dlatego są w niełasce? – zastanawia się nasz rozmówca
JUSTYNA KOĆ: Mówimy nie euro i europejskim cenom – powiedział Jarosław Kaczyński na ostatniej konwencji PiS. Zaczęło się straszenie europejską walutą?
JANUSZ LEWANDOWSKI: Jarosław Kaczyński i cały PiS specjalizują się w zaminowywaniu naszej przyszłości i następcom nie będzie łatwo przejść przez to pole minowe. Straszy i w ten sposób utrudnia sensowną rozmowę o euro, świadom, że przyjęcie wspólnej waluty jest zobowiązaniem traktatowym Polski. Kaczyński straszy, idąc w ślady kandydata na prezydenta, Andrzeja Dudy, który też straszył, chociaż sam swoje oszczędności wolał trzymał w euro. W dodatku prezes PiS-u wysyła połowę rządu na zarobek w euro. Najbardziej bulwersuje udział w kampanii anty-euro premiera Morawieckiego. On akurat powinien być świadom tego, że gdyby w Polsce było euro, to nie naraziłby klientów swojego banku na kredyty frankowe, które obecnie są ogromnym kłopotem pół miliona polskich rodzin. To są “strachy na Lachy” zamiast rozsądnego dialogu, który jest potrzebny w Polsce.
Polskie rodziny powinny wiedzieć, że euro oznaczałoby tanie kredyty hipoteczne, a nie kłopoty ze szwajcarskim frankiem. Polski biznes wie, że euro chroni przez ryzykiem kursowym. Zamiast tego trwa wyborcze ogłupianie ludzi!
PiS szuka tematów zastępczych, bo jego europejska wiarygodność jest zerowa. Niestety, znowu kłamią. Nie ma euro w programie Koalicji Europejskiej. Chociażby dlatego, że nie ma odpowiedniego momentu politycznego, a do wprowadzenia euro potrzebna jest zmiana konstytucji. Na razie nie ma na to szans. Natomiast rozbudzanie strachu i niechęci wobec unii walutowej jest o tyle nieodpowiedzialne, że jest to “pierwsza prędkość” Unii Europejskiej, decydująca o losach całej wspólnoty!
To porozmawiajmy racjonalnie. “Euro służy tylko silnym krajom i gospodarkom, jak Niemcy czy Holandia, ale już nie Francji, która traci na euro” – powiedział Kaczyński. Prawda czy fałsz?
Fałsz. Nie pierwszy i nie ostatni. Euro generalnie służy tym, którzy racjonalnie gospodarują. Jeżeli ktoś prowadzi gospodarkę po grecku, to “święty Boże nie pomoże”. Kraje, które postępują mądrze w gospodarce, zyskują i nie widać ani na Słowacji, ani w tzw. krajach bałtyckich, aby żałowali przystąpienia do euro. A przecież nie są to najbogatsze kraje.
Gdyby w Grecji nie było euro, nie doszłoby do kryzysu – prawda czy fałsz?
Fałsz. Kryzys grecki był efektem życia ponad stan, który – wolałbym nie krakać – oby nie spełnił się w Polsce, bo mamy podobny repertuar beztroskiego budżetu i beztroskiego zadłużania się. Dlatego Grecja została trafiona kryzysem, który zresztą nie zrodził się w unii walutowej, tylko został importowany z drugiej strony Atlantyku, ze Stanów Zjednoczonych. Natomiast nie byłoby kilku pakietów pomocowych dla Grecji, jakie rozpoczęliśmy, gdy byłem komisarzem ds. budżetu, gdyby Grecja nie była członkiem unii walutowej.
Unia walutowa oznacza wspólnotę losu na dobre i na złe. Oznacza współzależności gospodarcze. Nawet wtedy, gdy ktoś źle się gospodarczo “prowadzi” i na własne życzenie doprowadza do sytuacji kryzysowej, może liczyć na pomoc, w nadziei na poprawę.
Grecy przez wiele lat fałszowali dane, aby móc przystąpić do strefy euro. Zresztą teraz te warunki członkostwa w unii walutowej są bardziej rygorystyczne, właśnie na skutek lekcji greckiej.
To jest prawda historyczna. Rzeczywiście, wstęp do strefy euro musi być wymagający, bo kraje wspólnej waluty muszą być odpowiedzialne, by nie szkodzić innym, z którymi są silnie powiązane. Muszą respektować reguły zrównoważonych finansów publicznych, które nie są jakimś wymysłem, aby zrobić komuś na złość, tylko chronią następne pokolenia przed skutkami złego rządu, przed psuciem finansów publicznych.
Jeżeli ktoś psuje gospodarkę, to nic mu nie pomoże, nawet strefa euro.
Czy w sytuacji, gdy w Polsce łamana jest reguła wydatkowa, a w czasie dobrej koniunktury prognozowany deficyt ma sięgnąć 3 proc., Polska mogłaby marzyć o wejściu do strefy euro?
To jest gdybanie. Tzw. piątka Kaczyńskiego – kolejny fałsz, bo sięga do kieszeni podatników, a nie do własnej – bardzo oddaliła nas nie tylko od sensownej rozmowy o euro, ale też od unii walutowej. Polska jako jeden z nielicznych krajów UE zmarnotrawiła koniunkturę jako okazję, by naprawić finanse publiczne. Większość krajów UE, pod wpływem lekcji z ostatniego kryzysu, wykorzystała wyjątkową koniunkturę ostatnich lat, żeby zrównoważyć budżet albo nawet uzyskać nadwyżkę budżetową jako bufor bezpieczeństwa na gorsze czasy. Polscy przedsiębiorcy po raz pierwszy od roku 1989 – wobec niepewności gospodarczej i politycznej – nie inwestowali. Po raz pierwszy koniunktura nie została wykorzystana przez polskich przedsiębiorców na odnowienie i modernizację majątku produkcyjnego.
Z wielu powodów możemy teraz skreślić rozmowę o euro z agendy publicznej. A to, co zrobił Kaczyński, to desperacka wrzutka wyborcza, nie na temat i szkodliwa, bo mieszająca ludziom w głowach.
Temat zastępczy, aby nie rozmawiać o nauczycielach i kryzysie w edukacji? Rozumie pan, dlaczego rząd nie chce dać podwyżek nauczycielom, ba, nawet nie chce z nimi usiąść do sensownych rozmów?
W perspektywie następnych pokoleń bardzo martwi mnie to, że rząd prowadzi szeroką i konsekwentną akcję zniesławiania zawodów i profesji, które powinny cieszyć się dużym autorytetem publicznym, bo są potrzebne do normalnego funkcjonowania państwa. Była wojna z lekarzami rezydentami, a przecież mamy deficyt w tej sferze. Była i jest wojna z sędziami. To zawód, który powinien być otoczony najwyższym szacunkiem, bo tu rozstrzygają się również wolności obywatelskie. No i teraz jest wojna z nauczycielami, odpowiedzialnymi za to, by wychowywać ludzi wykształconych i odpornych na demagogię. Może dlatego są w niełasce? Może przeszkadzają w misji TVP, opartej na wierze, że “ciemny lud to kupi”?
Rzeczywiście, lud niewykształcony kupuje demagogię, wykształcony odróżnia wszystko, co jest kłamstwem czy propagandą. W kontekście pieniędzy rzucanych na krowę czy tuczniki ta sytuacja jest wręcz obraźliwa dla nauczycieli i nie da się tego uzasadnić ekonomicznie.
Ciekawe, że pieniądze na trzodę, które obiecuje PiS, to finanse zapewniane przez UE. Rząd już wie, że będą?
Słysząc te zapowiedzi myślałem, że Kaczyński dzieli pieniądze, których jeszcze nie ma, czyli budżet UE po roku 2020. Oszustwo dwojakie. Nie wspominali, że chodzi o fundusze Unii, którą prezydent Duda nazwał “wyimaginowaną wspólnotą”. Po wtóre, po roku 2020, czyli w nowym budżecie UE, pieniędzy na polskie rolnictwo będzie mniej. Co gorsza, może ich w ogóle zabraknąć, bo kraj, który nie przestrzega rządów prawa, może mieć te fundusze zawieszone, także rolne. Polska nie przestrzega rządów prawa i taka groźba już wisi nad Polską!
Teraz wydaje mi się, że PiS – w gorączce i desperacji wyborczej – chciałby zmienić budżet rolny na lata 2014-20, do którego nie przyłożył ręki. Rekordowy budżet, który projektowałem jako komisarz UE i który został obroniony przez rząd PO-PSL. Jeśli tak, to sięgają po pieniądze, które my załatwiliśmy i w dodatku oszukują rolników.
Dopłaty na krowę i inne zwierzęta hodowlane w gospodarstwach rodzinnych już są, bez łaski Kaczyńskiego, który kiedyś chciał dopłaty rolne w ogóle zlikwidować!
Premier Morawicki zapowiedział przekształcenie OFE. 100 proc. środków z OFE trafi na Indywidualne Konta Emerytalne, ale wówczas zostanie pobrana opłata przekształceniowa w wysokości 15 proc. Alternatywnie wszystkie środki z OFE będą mogły być przelane do ZUS. To dobry pomysł czy skok na kasę?
Dla mnie to jest świadectwo krytycznego stanu finansów publicznych w okresie gasnącej koniunktury. 15 -procentowy haracz miałby ulżyć, ale na krótką metę. Zupełna likwidacja OFE odbije się na giełdzie, którą zakładałem w roku 1991 i która jest w marazmie. Wszystkie te manewry, o jakich rozmawialiśmy, to jest pole minowe, na które wkroczą następcy “dobrej zmiany”!
Zdjęcie główne: Janusz Lewandowski, Fot. Flickr/European Parliament, licencja Creative Commons