Nie może być tak, że ktoś będzie wolał być małym, ale swoim ugrupowaniem, a nie elementem wielkiego ruchu politycznego, który w bardzo trudnych okolicznościach może wygrać z Prawem i Sprawiedliwością. Takimi momentami przechodzi się do historii, albo w pozytywny, albo negatywny sposób. Można stanąć w jednej galerii z tymi, którzy pokonali rządzących, albo z tymi, którzy postawili swoje ambicje wyżej niż dobro obywateli – mówi Arkadiusz Myrcha, poseł i członek zarządu Platformy Obywatelskiej
KAMILA TERPIAŁ: Czy Platformie Obywatelskiej potrzebna jest “świeża krew”?
ARKADIUSZ MYRCHA: Pytanie, komu nie jest potrzebna. Każdej partii politycznej i wszędzie tam, gdzie liczy się gra zespołowa, potrzebna jest “młoda krew”. Ważna jest współpraca ludzi z doświadczeniem i młodych, tak żeby każdy dawał coś swojego. Doświadczeni przewidują przyszłość, potrafią lepiej ocenić rzeczywistość, mają większy spokój, a młodzi więcej energii, szalonych pomysłów i determinacji.
Mieszanka młodości i doświadczenia jest gwarantem sukcesu.
Nie ma problemu z taką współpracą? Młodym często trudno się przebić.
W PO łatwo, i mówię to z własnego doświadczenia. Fakt, że trochę sprzyjał temu czas i tematy, którymi trzeba było się na początku kadencji zająć. Ale pierwsze dni w Sejmie spędziłem na rozmowach i spotkaniach z doświadczonymi politykami, którzy od pierwszego dnia potraktowali mnie jak równego i od razu rzucili mnie na głęboką wodę.
Czego oczekiwali?
Przede wszystkim zaangażowania. Powtarzali też, żeby się tego dużego, nowego świata nie bać i tłumaczyli, jak się w nim poruszać. Akurat
na początku kadencji rozpoczął się proces przejmowania Trybunału Konstytucyjnego, a ja jestem prawnikiem.
To był trudny czas?
Tak. Zamiast poznawać Sejm i panujące tam zwyczaje musiałem się zmierzyć z nocnymi posiedzeniami sejmowych komisji, bardzo ostrą sejmową debatą i łamaniem przez rządzących prawa. To jest taki czas, że albo wejdzie się do rozpędzającego się pociągu, albo nie. Ja akurat podjąłem wyzwanie i tak to trwa do dzisiaj… Poważnym sprawdzianem i wyzwaniem była dla mnie także praca nad statutem partii. Zdecydowaliśmy się na wywrócenie stolika i bezpośrednie wybory. To był dobry ruch, który zaktywizował struktury i dał poczucie wpływu na to, co dzieje się w partii wszystkim jej członkom. Jako Platforma możemy absolutnie być z tego dumni.
Czego teraz najbardziej się pan boi? Pytam oczywiście o politykę.
Najbardziej boję się, że u części polityków z innych ugrupowań ambicja polityczna weźmie górę nad rozsądnymi decyzjami politycznymi.
Jeżeli pytamy, czy pozwolić na to, aby PiS wygrał wybory samorządowe, czy nie, to odpowiedź jest oczywista. I działania powinny być oczywiste.
Czyli jednoczenie opozycji?
To jest teraz najważniejsze wyzwanie. Wejścia do koalicji antypisowskiej nie może warunkować to, jakie ktoś będzie miał miejsce na liście i pozycję. Jeżeli nie odstawi się ambicji politycznych na bok, to PiS wygra słabością opozycji. Nie może być tak, że ktoś będzie wolał być małym, ale swoim ugrupowaniem, a nie elementem wielkiego ruchu politycznego, który w bardzo trudnych okolicznościach może wygrać z Prawem i Sprawiedliwością. Takimi momentami przechodzi się do historii, albo w pozytywny, albo negatywny sposób. Można stanąć w jednej galerii z tymi, którzy pokonali rządzących, albo z tymi, którzy postawili swoje ambicje wyżej niż dobro obywateli.
To apel do polityków Nowoczesnej?
Nie tylko.
Błąd w debacie publicznej polega na tym, że dyskusję o zjednoczonej opozycji ogranicza się do relacji PO-Nowoczesna. A to jest tylko jeden z elementów.
Tam powinny pojawić się także inne partie i ruchy społeczne. To jest niezbędne. Ten, kto zostanie bezludną wyspą, zostanie skazany na polityczny niebyt. Moje słowa to apel do wszystkich, którym leży na sercu wygrana z PiS-em.
Wierzy pan w to, że uda się zbudować szerokie porozumienie od lewicy, która sama jest podzielona, przez PSL i Nowoczesną do PO? To chyba bardziej marzenie niż realna ocena politycznej rzeczywistości.
To się już powoli dzieje. Na przykład w Warszawie. Coraz więcej ugrupowań popiera wystawionego przez PO kandydata. Można to zrobić, tylko potrzebna jest dobra wola wszystkich partnerów.
Tak jak było w przypadku tzw. Zjednoczonej Prawicy. Zagryźć zęby musieli Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin, ale dzięki temu udało się wygrać. A kto dzisiaj pamięta o tych wszystkich sporach? Nikt, bo zwyciężyli, a zwycięzców się nie ocenia.
Ale ktoś musi być liderem.
Przed nami są wybory samorządowe i na pewno będą to liderzy lokalni.
Pytam o lidera politycznego. Kogoś, kto da projektowi zjednoczonej opozycji twarz.
To naturalne, że siłą sprawczą zjednoczenia będzie PO, bo jest najbardziej doświadczoną i największą partią opozycyjną. Mamy struktury w każdej gminie oraz powiecie i możemy być częścią lokalnych koalicji. Pamiętajmy, że realnym momentem zatrzymania walca władzy są wybory. Dlatego musimy się do nich bardzo dobrze przygotować. Tym bardziej, że będą przeprowadzone na zasadach PiS-u, który zresztą w tej sprawie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Zostaniemy postawieni przed faktem dokonanym. Najważniejsze, żebyśmy mieli poczucie, że idziemy do wyborów po wygraną.
Pytając o to, czego się pan boi, myślałam, że usłyszę odpowiedź: tego, co będzie się działo po przejęciu przez władzę sądów i przed wyborami samorządowymi…
To jest osobny temat. Położyli rękę na wymiarze sprawiedliwości, ale pomimo tej atmosfery społeczeństwo musi mieć poczucie, że idzie po wygrane wybory i że one mają sens. Jeżeli tak się nie stanie, to PiS poczuciem strachu wygra wybory.
Za chwilę mogą się zacząć procesy polityczne?
Takie procesy mamy już w tej chwili – prawie tysiąc postępowań wobec osób, które brały udział w antyrządowych demonstracjach. Podejmowane są wobec nich niezgodne z prawem działania policji, doprowadzani są do sądu tylko dlatego, że brali dział w manifestacjach antyrządowych i oskarżani na podstawie Kodeksu karnego. Przeciwko politykom też były już podejmowane próby politycznego oskarżenia, a później okazywało się, że są to oskarżenia bezpodstawne. Teraz mamy sprawę sekretarza generalnego PO Stanisława Gawłowskiego, za którym partia stoi murem. To będzie powodowało, że ludzie będą się zastanawiali, czy w ogóle startować w wyborach.
PiS chce w sposób świadomy i perfidny wprowadzać strach, aby zniechęcać ludzi do wyborów, bo wiedzą, że niska frekwencja jest dla nich największym gwarantem zwycięstwa w wyborach samorządowych.
To może zadziałać?
Oczywiście. Dlatego tym większa jest odpowiedzialność polityków opozycji. W tych trudnych warunkach musimy stworzyć wspólne listy i zachęcić ludzi do głosowania. Musimy pokazać, że się nie przestraszymy i idziemy po zwycięstwo, że każdy będzie miał możliwość normalnego funkcjonowania.
Z drugiej strony narracja PiS-u jest taka: skorumpowani politycy totalnej opozycji donoszą na Polskę. Jak z takimi populistycznymi hasłami dyskutować?
Przede wszystkim faktami i prawdą. Najskuteczniejszym narzędziem kontrofensywy w stosunku do populistycznych i bezpodstawnych haseł są zawsze prawda i fakty. Staramy się zawsze pokazywać twarde dowody i wyliczenia. To się trudniej przebija, ale wierzę, że prawda i tak zwycięży. PiS już wcześniej stosował taki język, ale przecież przegrywał. Trzeba pokazywać ludziom, że nie ma znaczenia, co tamci mówią, bo to są kłamstwa.
Szkalują po kolei wszystkie grupy społeczne, które przeciwstawiają się rządowi: nauczycieli, sędziów, a teraz lekarzy. Ludzie to widzą i wiedzą, że za chwilę mogą być kolejną grupą. A politycy opozycji muszą dać im jasny sygnał – nie możecie się bać tej władzy, bo jej za chwilę nie będzie.
Najważniejsze, żeby dać ludziom poczucie, że możemy te wybory wygrać.
Ale zdaje pan sobie sprawę z tego, że wygrać te wybory będzie bardzo trudno?
Będzie, ale nie możemy tego meczu przegrać jeszcze w szatni. Kiedy drużyna jest źle nastawiona, wie, że naprzeciwko siebie ma bardzo trudnego rywala, i nie wierzy w zwycięstwo, wychodzi na z góry przegrany mecz, to on będzie przegrany. Jeżeli drużyna jest słabsza, ale wierzy w zwycięstwo i będzie walczyć, to wygra. Tak jest w sporcie, tak jest też w polityce, bo to są gry zespołowe. Rządzący niestety wyznaczają swoje zasady gry, my gramy w piłkę nożną, a oni biorą kij bejsbolowy i biją przeciwników po plecach i kostkach, ale trzeba sobie z tym radzić.
Jaką dyscyplinę sportu pan uprawia?
Całe życie spędziłem w klubie piłkarskim, gram też w koszykówkę. Uwielbiam sporty drużynowe.
Dlatego wybrał pan politykę?
Tak, bo polityka to jest przede wszystkim rywalizacja drużynowa. Dlatego mam wrażenie, że w polityce dobrze odnajdują się osoby ze sportowym zacięciem.
Nie przestraszył się pan, jak zobaczył tablicę swojego biura poselskiego pomazaną farbą? Jak ktoś jest w stanie zrobić coś takiego, to może w jakimś momencie będzie w stanie uderzyć…
Takie nieprzyjemne sytuacje też się zdarzają. Moja tablica została pomazana nie po raz pierwszy. To staje się elementem życia politycznego. Gorsze są sytuacje, kiedy ktoś atakuje bezpośrednio słownie na ulicy, albo grozi. To się dzieje niezbyt często, ale niestety się zdarza. Ale to pokazuje, w jakim stanie jest polskie społeczeństwo. Język polityków wywołuję agresję i to jest dla mnie bardzo trudne do zaakceptowania.
Nasze biuro poselskie we Włocławku
było przedmiotem ataków nie jeden raz. Każdorazowo te same zniszczenia. Panie Min. .@mblaszczak, winie za to PiS i Waszą pełną nienawiści politykę.
Rachunek za nową tablicę chyba tym razem wyślę na Nowogrodzką. pic.twitter.com/O5a4U8JAfD— Arkadiusz Myrcha ✌️ (@ArkadiuszMyrcha) 3 stycznia 2018
Na Twitterze pod zdjęciem pomazanej tablicy napisał pan wprost, że za takie zachowania odpowiadają politycy PiS-u.
To była bezpośrednia odpowiedź na to, co wcześniej mówił minister Mariusz Błaszczak i poseł PiS-u Łukasz Schreiber. Stwierdzili, że za pomalowanie drzwi biur posłów partii rządzącej odpowiedzialni są posłowie “totalnej opozycji”. Oni przecież za wszystko ślepo i bezpodstawnie oskarżają posłów opozycji. Dlatego pokazałem moją tablicę i obwiniłem za to stosowaną przez nich pełną nienawiści narrację. Język polityki jest niestety na wysokim poziomie emocji, bo tak grają politycy PiS-u i nie liczą się z konsekwencjami.
Nazywają nas “zdradzieckimi mordami”, donosicielami, złodziejami – dla nich to są tylko słowa, ale to trafia na podatny grunt i ludzkie emocje. Zaczynając pewien łańcuch, należy sobie zdawać sprawę, do czego on może prowadzić. Na razie do takich zdarzeń. Na razie.
Dlatego apeluję nie po raz pierwszy o to, aby PiS spuścił o kilka tonów w publicznej debacie i zaczął rozmawiać o faktach.
Ludzie będą jeszcze wychodzić na ulice, aby walczyć o wolne sądy, wolne wybory i demokrację? Ważniejsza jest ta walka, czy polityczna?
Są tak samo ważne. Politycy bez wsparcia społeczeństwa niewiele mogą, ale ważne jest także wsparcie polityczne dla społecznych protestów. To było widać podczas lipcowych manifestacji. Najważniejsza jest współpraca. Wyborcy potrzebują partii politycznych, a partie polityczne wyborców.
Żałuje pan czasami, że wybrał taką drogę?
Nie. Nigdy. Nie miałem nawet chwili zwątpienia.
Zdjęcie główne: Arkadiusz Myrcha, Fot. Flickr/Arkadiusz Myrcha